wtorek, 26 marca 2013

Melanż i rysunki/ Ahmose

Dzisiaj krótko, w piątek odbyła się imprezka u Jango z powodu jej urodzin (które były następnego dnia XD), muzyka była na full, było otwarte okno i tańczyliśmy (jakieś dzieci na zewnątrz razem z nami :D). Potem jakoś odruchowo pocałowałam figurkę słonia (w trąbę), no i od razu kazano mi całować resztę słoni, a Jango ma ich bardzo dużo. Potem gdy już zacni goście wyszli, ja, Robin i Jango zostałyśmy same bo u niej nocowałyśmy. Było epicko, a najbardziej od godziny 00.00 do ok. 3.00. Leżałyśmy we trzy w łóżku. Robin ciumkała, śmiała się i ogólnie leżała na wylocie (wszczynała zamęt), Jango opatuliła się w kołderkę (i jeszcze zabierała mi kocysia (czyt. koc)) i przytuliła się do mojej ręki, ponieważ uznała że jest wygodna. Najbardziej mnie rozwalał śmiech solenizantki (Yohohohohoho!) i jak zwykle słowo budyń. Bo budyń to budyń i koniec kropka.

A teraz propozycja! Kto idzie ze mną i z Robin zbierać budyń na polach ryżowych? Jango nie idzie bo nie lubi budyniu...

Dobra następna rzecz o której chciałam napisać to o rysunkach, rozmawiałam z Shevd i potwierdziła że to dobry pomysł by je wstawić. A więc wystawiam, podziwiane prze ze mnie, zajebiście i pięknie wykonane prace mojej wielkiej przyjaciółki JANGO:






Wstawiłam najlepsze, jest ich więcej. Jak będziecie chcieli albo Jango jakieś nowe narysuje to też wstawię.
Buziaczki :**

poniedziałek, 25 marca 2013

10 tajemniczych tekstów nie do rozszyfrowania. / Sakhe.

"W epoce nowoczesności (bądź, jak wolą niektórzy, postnowoczesności) nie powinno być problemu z rozszyfrowaniem nawet najbardziej skomplikowanych kodów. Służą do tego zarówno ogólnodostępne aplikacje komputerowe, jak i wielkie i skomplikowane programy prowadzone w laboratoriach badawczych. W niektórych sytuacjach na nic się one jednak zdadzą, ponieważ człowiek dysponuje zbyt małą wiedzą, by odczytać tekst napisany kilka tysięcy lat temu.

Nowoczesne technologie w niczym nie pomogą nawet w przypadku dużo późniejszych tekstów. Jak na przykład trzy niepozorne strony pochodzące z XIX wieku, z których jedna ma ponoć wskazywać dokładną lokalizację wartego kilkadziesiąt milionów skarbu. Nie można stwierdzić, czy skarb w ogóle istnieje, ponieważ przez ponad sto lat nikomu nie udało się rozwikłać zagadki. I nie wiadomo, czy mimo postępu technologicznego, kiedyś to nastąpi.


Istnieją także teksty współczesne, które wciąż pozostają zagadką dla policji czy FBI. Czasami są one udostępniane w internecie, by mogła na nie spojrzeć większa grupa osób. Niestety, pozornie prosty tekst jest nie do odczytania.

Przedstawiamy 10 tajemniczych tekstów, które jeszcze nie zostały rozszyfrowane. Może zrobi to ktoś z nas?


10. Kodeks z Rohońca

Nazwa tej tajemniczej książki pochodzi od Rohońca, miasteczka na Węgrzech, gdzie tekst przebywał do 1838 roku. Nieznany jest jego autor, nie wiadomo też, jaką funkcję miał spełniać utwór. Książka składa się z 448 stron, na których umieszczono aż 792 znaki. Początkowo myślano, że tekst jest napisany po starowęgiersku, ale okazało się, że to fałszywy trop. Kolejne teorie sugerują, że może być to jakiś sztuczny język oparty na logografach. Przypuszcza się też, że tekst był pisany od prawej do lewej.

Ciekawą stroną książki są ilustracje, których jest aż 87. Oprócz scen biblijnych (na przykład ukrzyżowania Chrystusa), pojawiają się na nich różne symbole, jak słońce, swastyka, półksiężyce, ale też wiele innych niezidentyfikowanych znaków. Wielu bTo wszystko czyni kodeks jedną z największych zagadek ludzkości.
(fot. wikimedia commons)



9. Kryptos

Nie jesteśmy w stanie odczytać wielu starożytnych zapisów. Nikt jednak nie pomyślałby, że w czasach nowych technologii wciąż może istnieć ten problem, zwłaszcza, jeśli chodzi o szyfr stworzony zaledwie 23 lata temu przez amerykańskiego rzeźbiarza, Jima Sanborna.

Jego rzeźba o nazwie Kryptos, wykonana z miedzi, granitu, kwarcu i drewna, stanęła w listopadzie 1990 roku w Langley, w stanie Virginia. Wyrytych jest na niej około 2 tysiące znaków tworzących 4 odrębne teksty, z których każdy zapisany jest innym kodem. Sanborn przy konstruowaniu kodu współpracował z Edem Scheidtem, emerytowanym pracownikiem CIA. Do dzisiaj udało się rozszyfrować 3 części rzeźby. Dodatkowo, konstrukcja zawiera zagadkę, którą będzie można sformułować dopiero po odgadnięciu wszystkich czterech kodów.
(fot. wikimedia commons)



8. Pismo protoelamickie

Językiem elamickim od III tysiąclecia p.n.e. posługiwał się lud Elamitów żyjący na terenie dzisiejszego Iranu. Najstarsze zabytki w tym języku spisane są w piśmie protoelamickim. Jest to najstarszy system pisma, jakiego kiedykolwiek używano na tym terenie. Co najciekawsze, wciąż stanowi on zagadkę dla dzisiejszych badaczy.

Jak dotąd udało się rozszyfrować teksty napisane w tym języku tylko w 20 procentach. Pismo to jest bowiem bardzo złożone. Na 1600 tabliczkach, jakie przetrwały do naszych czasów, wyryto symbole, które mogą reprezentować jakieś pojęcie, jak i znaki wyrażające jedną sylabę. Co ciekawe, ten system pisma nie cieszył się dużym zainteresowaniem także wśród żyjących wówczas ludzi, ponieważ był w użyciu tylko przez 200 lat. Ludzie praktycznie go nie znali, przez co zapisy na tabliczkach były dla nich kompletnie niezrozumiałe.
(fot. wikimedia commons)



7. Szyfr Zodiaka

Zodiak to pseudonim seryjnego mordercy, który w końcu lat 60. terroryzował Stany Zjednoczone. Zabił co najmniej 5 osób, a 2 ciężko ranił, choć sam przyznał, że zamordował 37 osób. Zodiak prowadził swoistą grę z policją. Do redakcji gazet w San Francisco docierały listy, w których morderca chwalił się popełnionymi zbrodniami i szczegółowo je opisywał. Oprócz tego, listy zawierały też zaszyfrowaną wiadomość. Gazety miały obowiązek wydrukować ją w kolejnym numerze, w przeciwnym razie Zodiak groził, że zabije kolejne osoby.

Kod, jakim posługiwał się Zodiak, udało się rozszyfrować Donaldowi i Bettye Harden. Odczytali oni między innymi wywód mordercy o tym, że zabijanie sprawia mu przyjemność. Parze nie udało się jednak rozszyfrować wszystkich zakodowanych informacji. Pozostał kryptogram przesłany 8 listopada 1969 roku, składający się z 340 znaków. Do dzisiaj nikt nie jest w stanie go odczytać.
(fot. wikimedia commons)



6. Manuskrypt Voynicha

To najbardziej tajemniczy tekst, jaki kiedykolwiek powstał. Praktycznie nic o nim wiadomo, nieznany jest jego autor, przypuszcza się jedynie, że powstał w średniowieczu. 136 dwustronnie zapisanych kart, zostało zapełnionych niezrozumiałymi ilustracjami, a także pismem. Język, w jakim tekst został zapisany, nigdy nie został rozszyfrowany.

Mimo że manuskrypt badało wielu ludzi reprezentujących różne profesje, nikomu nie udało się go odczytać. Sądząc po ilustracjach, manuskrypt może być podręcznikiem aptekarstwa, ale także mieć powiązania z alchemią czy astrologią. Język, którym zapisano karty, nie jest podobny do żadnego języka europejskiego, a większość znaków nie przypomina alfabetu łacińskiego. Tylko cztery linijki są odrobinę podobne do łacińskich liter, ale w żadnym języku tekst nie ma sensu. Być może manuskrypt jest po prostu bardzo udaną mistyfikacją - tego na razie nie wiadomo.
(fot. wikimedia commons)



5. Szyfr Dorabella

Szyfr Dorabella to zaszyfrowany list napisany przez angielskiego kompozytora, Edwarda Elgara, do Dorry Penny, jego o 17 lat młodszej przyjaciółki. Oboje poznali się dzięki żonie Elgara, która była przyjaciółką macochy Dorry. List z zaszyfrowaną wiadomością został wysłany 14 lipca 1987 roku. Dziewczyna nigdy go nie odczytała i nie zrobił tego - jak dotąd - nikt inny.

Szyfr stanowią 24 symbole ułożone w trzech liniach. Każdy symbol składa się z jednego, dwóch lub trzech półokręgów zorientowanych w 8 różnych kierunkach. Nie udało się dociec, co chciał tym przekazać Elgar. Wiadomo jedynie, że kompozytor interesował się kryptologią i na pewno jego kod jest bardzo skomplikowany.

Pojawiło się wiele domysłów - że szyfr ukrywa zakodowaną melodię bądź jest anagramem. Żadne rozwiązanie jak dotąd nie jest uznane za przekonujące.
(fot. wikimedia commons)



4. Dysk z Fajstos

Gliniany dysk pochodzący z około 1600 roku p.n.e. do dziś budzi żywe zainteresowanie badaczy. Odnaleziono go w 1908 roku w Fajstos na Krecie. Odciśnięto na nim 241 ułożonych spiralnie symboli. Wciąż nie wiadomo jednak, co oznaczają.

Dość popularną tezą, choć nie jedyną, jest to, że część tekstu została zapisana w piśmie linearnym A, używanym na terenie starożytnej Krety. Pismo jest o tyle ciekawe, że choć zidentyfikowano dźwięki, które są przedstawiane przez dane symbole, to wciąż nie udało się stwierdzić, co wyrażają. Za mało jest bowiem źródeł dostępnych w tym języku i badacze nie są w stanie odczytać znaczenia symboli. Również dlatego dysk z Fajstos pozostaje jak na razie obiektem domysłów naukowców z całego świata.
(fot. wikimedia commons)



3. Notatki Ricky'ego McCormicka

To jedna z zagadek, nad którą do dziś głowi się FBI. 30 czerwca 1999 roku w polu kukurydzy niedaleko West Alton w stanie Missouri znaleziono ciało mężczyzny. Okazał się nim być 41-letni Ricky McCormick. Przyczyn jego śmierci nigdy nie udało się wyjaśnić. Jednak najciekawsze w tej sprawie okazały się dwie strony notatek znalezione w kieszeni jego spodni. Było na nich zapisane ponad 30 linijek tekstu, składającego się z liter, liczb i innych symboli. Tekst napisano prawdopodobnie na 3 dni przed śmiercią mężczyzny, lecz nie wiadomo, kto jest jego autorem. Być może sam McCormick, ponieważ jego rodzina przyznała, że w dzieciństwie pisał on zaszyfrowane wiadomości.

Po 12 latach od morderstwa, dokładnie 29 marca 2011 roku, FBI umieściło na swojej stronie skany dwóch stron notatek znalezionych przy McCormicku i poprosiło o pomoc internautów. Sami agenci jak dotąd nie dali rady rozwiązać zagadki i chcieli uzyskać nowe spojrzenie na sprawę, które być może pozwoliłoby im dowiedzieć się, jak zginął mężczyzna. Odzew był tak wielki, że FBI musiało utworzyć specjalną stronę, gdzie wszyscy mogli zamieszczać swoje teorie na temat szyfru. Jak dotąd jednak, nikt nie podał przekonującej teorii.
(fot. wikimedia commons)



2. Lniana księga

Lniana księga, nazywana też Księgą z Zagrzebia, to tekst, który wciąż czeka na odczytanie. Został napisany w języku etruskim, który wymarł w I wieku n.e., wyparty przez łacinę. Do dzisiaj niektóre wyrazy z tego języka zachowały się w łacinie, skąd następnie przeniknęły do języków romańskich, choć nie jest to do końca potwierdzone.

Lniana księga została spisana w języku etruskim około 250 roku p.n.e. i praktycznie cudem dotarła do naszych czasów. W I wieku sprzedano ją do Egiptu, gdzie, z uwagi na użyty materiał, służyła do... owijania mumii. Dopiero w XIX wieku, po tym, jak mumia owinięta w księgę trafiła do muzeum w Zagrzebiu, odkryto, że materiał jest pokryty tekstem i to na dodatek w języku etruskim. Do naszych czasów zachowała się część księgi, około 1200 wyrazów, co i tak jest najdłuższym zachowanym tekstem w tym języku. Z uwagi na niekompletność księgi i niedostateczną znajomość języka etruskiego, niewiele udało się odczytać. Wiadomo jednak, że treść księgi dotyczy kalendarza rytualnego.
(fot. wikimedia commons)



1. Szyfr Beale'a

Rozwiązania szyfru Beale'a warto podjąć się nie tylko dla własnej satysfakcji. Ten, kto tego dokona, może liczyć na odkrycie położenia skarbu wartego 63 miliony dolarów. Skarb miał należeć do Thomasa Jeffersona Beale'a, który ukrył go gdzieś w stanie Virginia w USA. Pudełko zawierające zaszyfrowane informacje dotyczące skarbu oddał zaprzyjaźnionemu Robertowi Morrisowi na przechowanie.

Mężczyzna obiecał nie otwierać go przez 10 lat, ale jeśli Beale przez ten czas się po nie nie zgłosi, mógł to zrobić. Gdy nikt nie przyjechał, Morris otworzył pudełko i próbował rozszyfrować trzy zawarte w nim wiadomości. Na próżno. W końcu pod koniec życia oddał je przyjacielowi Jamesowi B Wardowi, który spędził dwadzieścia lat na rozszyfrowywaniu dokumentów. Przy pomocy tekstu Deklaracji niepodległości Stanów Zjednoczonych udało mu się odczytać tylko jeden z dokumentów. Pozostałe dwa opublikował w 1885 roku w broszurze "The Beale Papers" [dokumenty Beale'a].

Jak dotąd nikt ich nie rozwikłał. Klucza do szyfru szukano w wielu tekstach, takich jak Biblia czy Konstytucja Stanów Zjednoczonych. Niestety na marne. A szkoda, bo w jednym z dokumentów mają znajdować się wskazówki dotyczące położenia skarbu. Nie brakuje także badaczy, którzy twierdzą, że cała ta historia to zwykła mistyfikacja, a ani James Ward, ani Thomas Beale w ogóle nie istnieli.
(fot. fbi.gov)"












niedziela, 24 marca 2013

Postanowienia, zbawcza trójka, Dzień Wiosny, Biały Ninja na ławce pod wieszakami z kurtkami, wzruszający żywot dwojga kawałków węgla, Bieber motylem? / Sakhe.

Małe podsumowanie tygodnia i kilka postanowień:

W poniedziałek Chuck Norris powiedziała mi "Ty to lubisz rysować, (moje imię). Podziwiam cię." i myślałam, że doznałam największej radości jaka kiedykolwiek mnie dopadła *___*. Chyba jedyna nauczycielka, która nie czepia się gdy rysuję na lekcji...

We wtorek napadł mnie pomysł, aby zacząć tresować wrony.

Zamiast postów z "listą rzeczy, które niekoniecznie mam wykonać, ale i tak to zrobię", po prostu dodam na bloga zakładkę pt. "lista postanowień" i tam będę pisać postanowienia oraz zaznaczać lub usuwać z listy to, co zostało spełnione, aby się nie pogubić.

Myślałam nad zmianą czcionki postów, czego domagała się Sheva... Doszłam do wniosku, że gdybym zmieniła czcionkę to najprawdopodobniej na biały lub szary (inne kolory robiły by niepotrzebny harmider), za czym idzie efekt "zlania" się tekstów, dlatego jestem negatywnie nastawiona do zmian związanych z czcionką. Natomiast szara czcionka postów, a fioletowa gadżetów też niespecjalnie mi odpowiada. Pytałam kilka osób czy czcionka na śio przeszkadza im w czytaniu postów, razi w oczy itp. - odpowiadali przecząco, tylko Sheva miała zastrzeżenia. Na prawdę nie jestem przekonana do takowych zmian.

Postanowiłam dodać zdjęcia moich kapsli na tegoż bloga, przy niektórych dodając historię, z którą są związane.

Ten tydzień jest szczególny, albowiem ani razu się nie spóźniłyśmy... No, prawie... Dlaczegóż? A więc, gdy Sheva oraz Ciemny Prorok nie przybyły po mnie, przypatatajała Rdzawy Prorok i nie miał nas kto zaganiać do szkoły. Wchodząc do gimbazy spostrzegłyśmy, iż jest prawie pusto, a do klasy od matmy wchodziło jeszcze z dwóch uczniów i Groza. Zostawiła otwarte drzwi, czekając aż wejdziemy. To się raczej nie zalicza do spóźnienia xD...

Nauczycielka od religii chciała dać mi jedynkę za to bezmyślne podpisanie sprawdzianu, gdyż uznała to za kpienie z niej. Podeszłam do jej biurka...
Pani: Co to ma być?!
Ja: Nie byłam sprawna umysłowo!
Pani: To co, naćpana byłaś?
Klasa: *śmiech*
Ja: Nie! Ja nie ćpam!
Pani: To dlaczego się tak podpisałaś?
Ja: No mówiłam... Po prostu nie byłam sprawna umysłowo.
Pani: I co? Mam dzwonić do rodziców?
Ja: *głosem pogodzenia się z losem* No jak pani chce...
Pani: *po chwili dyskusji* Dam ci tą trójkę...
Ja: Dziękuję!
Pani: Ale zanotuję ten wybryk!
Ja: Dobrze...
Pani: *zapisuje mi w dzienniczku 3 z dopiskiem "test podpisała Biały Ninja z Wioski Smerfów"*
Ja: Dziękuję!

Podczas Dnia Wiosny na apelu nasza klasa siedziała bliżej ławki, przy której siedziały trzy nauczycielki. Gdy jedna z pań pragnęła zasiąść na miejscu przy owej ławce, a nie było dużo miejsca do przesunięcia - weszłam pod tę ławkę.
Prorok (o którym zaraz będzie mowa): Rządzisz, dziewczyno!
Ja: Czemu? *nierozumiejąca mina*
Prorok: Bo to było zajebiste!
Ja: Przecież ja tylko weszłam pod stół!
Prorok: I to było zajebiste!
Ja: Dlaczego?!
Prorok: Bo ty to zrobiłaś!
Ja: *automatyczne walnięcie z trzaskiem w swoje czoło*
Sheva: *nieogarnięty śmiech*
Zaczęłam im mówić, iż nie nadaję się na autorytet, ale utrzymywały przy swoim -.-'.

Piątkowy wf spędziłam z Rdzawym i Ciemnym Prorokiem siedząc w szatni (ćwiczące osoby robiły przewroty, więc nie chciałam pogarszać stanu moich żeber), rozmawiając oraz tweetując. Położyłam się na ławkach, nad którymi znajdowały się wieszaki z kurtkami. Co ktoś przechodził, to po minimum kilkunastu minutach spostrzegli, że tam jestem, więc co chwilę dało się słyszeć:
Ktoś: (moje imię), ty tu jesteś?!
Ja: Nie ma mnie.
Ktoś: Nie zauważyłam cię nawet!
Ja: Bo jestem Białym Ninją!
Ktoś: Chyba raczej czarnym! *śmiech*
Ja: Milczcie, daltoniści! Toż jest biały! *pokazuje na czarne ubranie*
Kilka osób prawie na mnie usiadło... Siedzą kilka milimetrów ode mnie i po około piętnastu minutach orientują się, iż leżę na ławkach. Zazwyczaj zauważali mnie dopiero gdy odezwałam się głośniej. Najbardziej rozwaliła mnie Truskawa, która spostrzegła Białego Ninję pod koniec drugiej lekcji wf...

W ten sam dzień poszłam się przejść z jednym z Proroków. Huśtałyśmy się na huśtawkach w pobliżu domostwa Hebrajskiego Czopa. Owa Prorok zaczęła miotać w śnieg chipsami, za co ją skarciłam, po czym zrobiłam zdjęcia dowodów. Miotacz Czipsów poradziła mi, abym udała się z tym do Ojca Mateusza. Stwierdziłam, że podejdę w poniedziałek do Satela i wydrę się "Ojcu Mateuszu!", przy czym pokażę mu zdjęcia dowodów:




Toż hańba, aby tak traktować pożywienie! A rzecz znajdująca się pod huśtawką nie jest naszą sprawką, gdyż tak już było gdy tam przyszłyśmy (żeby nie było).
Później wytupałam w śniegu serce i zaczęłam po nim skakać oraz wytupywać ślady wyglądające jak zaszyte rany.
Idąc z huśtawek spostrzegłyśmy kolejny dowód - plastikową butelkę po oranżadzie, ale nie wiadomo czy oranżada to to, co rzeczywiście się w niej znajdowało. Miotacz Chipsów wyciągnęła dowód ze śniegu, rzucając po chwili na chodnik. Zajęłam się robieniem zdjęć przedmiotowi:



Zaczęłyśmy gadać do owej butelki, posuwając ją kopami przed nas, by zmusić ją do zeznać, jednakże milczała. Pewnie dobrze ją trenowali... xD. Pozostawiłyśmy dowód i poszłyśmy dalej. Przekierowałam wzrok z podłoża do pionu, za czym szło ujrzenie przede mną uśmiechającego się kolesia. Popatrzałam na niego podejrzliwym wzrokiem, co wywołało większy zaciesz i poszliśmy każdy w swoją stronę.
Ja: Faaaaaajny ^ ^.
Miotacz Czipsów: Ale kto?
Ja: No ten koleś co przed chwilą przechodził...
Miotacz Czipsów: Gdzie?!
Ja: *śmiech* Ciekawe czy uśmiechał się do mnie czy do butelki...
Szłyśmy przez kilka minut, aż dostrzegłyśmy na chodniku małą górkę węglu. Spojrzałyśmy na siebie porozumiewawczo. Miotacz Czipsów zapragnęła nimi rysować, natomiast ja - przetransportować. Po chwili już kopałyśmy dwa kawałki węgla po ulicy. Węgielki przetrwały wiele. Mój rozdwoił się przy transporcie przez jezdnię, pozostawiając swą drugą połówkę na polu samochodów. Ludzie parszywie na nas patrzeli, mówiąc do siebie jak to dziwacznie i głupio wyglądamy. Nagle mojego węgielka wziął do paszczy pies! I to nie mały pies! Jego pan rzekł mu "Wypluj! Fe, fe!". Stworzenie go posłuchało. Miotacz Czipsów pogłaskała Pożeracza Węgielków (później mi wyjaśniła, że to pies jej wuja), a on ponownie próbował zjeść niewinnego węgla. Wuja Miotacza Czipsów próbował w/w metodą znów go wyratować, jednak tym razem sprawiało to większy problem. Rzekł do mnie, abym wzięła kulkę ze śniegu. Nim to uczyniłam, Pożeracz Węgielków wypuścił z więzów szczęki węgielek, dopadając się do mojej ręki, przy czym ją obślinił. Wraz ze swym panem, pies poszedł w inną stronę, a Miotacz Czipsów, dwa węgielki i ja - także w inną. Potupałyśmy do spożywczaka. Niechętnie pozostawiłam na chwilę węgielek przed sklepem. Kupiłyśmy dwa tymbarki, po czym wyszłyśmy szybko, w obawie o nasze węgle. Przystanęłyśmy, aby otworzyć butelki.
Miotacz Czipsów: *czyta napis z kapsla*
Ja: Co pisze?
Miotacz Czipsów: "Powiedz co czujesz".
Ja: Słuchaj tymbarka!
Miotacz Czipsów: Taa, a co na twoim pisze?
Ja: *otwieram butelkę* "Tymbark prawdę ci powie"... No widzisz!
Miotacz Czipsów: Hahahahah!
Szłyśmy kopiąc węgielki, mając tymbarki w ręku, rozmawiając na jakże życiowe tematy, więc trochę pofilozofowałam. Nagle auto prawie potraciło węgielka w/w Miotacza.
Ja: Szczęściarz! Ej, nazwijmy je jakoś!
Miotacz Czipsów: Ale jak?
Ja: Niech twój będzie Farciarzem!
Miotacz Chipsów: Hahah! A twój?
Ja: Hmm, mój będzie... Pólo!
Miotacz Czipsów: WTF?! Dlaczego?!
Ja: Albowiem teraz jest połową, a "pół" byłoby zbyt dosłowne. Niech ludzie myślą!
Z chwilą gdy schowałam węgielki do kieszeni, aby odpoczęły - zaczęłam być wredniejsza. Idąc do bloku żyłam samymi myślami, szłam tam gdzie chciały nogi i nie panowałam nad sobą. Potrafiłam jedynie układać wszystko w umyśle, ale cieleśnie "coś" mną prowadziło, jakbym miała upaść czy się zgubić, a "to" mnie podtrzymywało i kierowało na bezpieczne drogi.

Po lewej Farciarz, a po prawej Pólo:

Tegoż pamiętnego dnia powstało stwierdzenie pt. "Brak węgielka przy nodze sprawia, iż Biały Ninja jest wredniejsza".

AKTUALIZUJĘ: Zapomniałam wspomnieć o moich ostatnich wizjach. Otóż widziałam Bieber'a zamieniającego się w motyla i nie mam pojęcia co o tym myśleć, jest wiele możliwości... Zaś dzisiejsza wizja przedstawiała wielkie oko, którego źrenicę zakrywały podwiewane przez wiatr włosy dziewczyny w długiej sukni za kostki. 

Pozdrawiam ;).

Snu część trzecia. / Sakhe.

Wraz z niemieckimruskiem wdrapałyśmy się i weszłyśmy przez okno domu (poza snem to budynek z LZS, biblioteką, remizą strażacką oraz salą, gdzie czasami są imprezy) jednej z jej klasowych znajomych. Byłyśmy w pokoju dziewczyny, która obchodziła wtedy swoje urodziny. W pomieszczeniu nie było nikogo, prócz mnie i niemieckiegoruska. Zaczęła pakować do worka "trochę" rzeczy... "A ty nic nie bierzesz?" - powiedziała do mnie. Bez chwili namysłu po spojrzeniu na malutką plastikową łyżkę, wzięłam ją i wyszłyśmy drzwiami z pokoju. Schodami wchodziło na górę kilka jakże słitaśnych kreatur ze szkoły, do której chodzę. Minęłyśmy ich. Gdy zeszłyśmy po górnych schodach, znalazłyśmy się na drewnianym krążku, który najwyraźniej lewitował, jednak sprawiał pozory najzwyklejszej podłogi. Nie zauważyłam jak niemieckirusek zeszła na dół. Patrzałam przez chwilę oczami tego gimbusa z podstawówki. Była na dole. Wychodząc ogromnymi metalowymi drzwiami, spostrzegła pomieszczenie skute lodem ze śniegiem. Po prawej stronie siedziały Jeźdźcy Apokalipsy, będące chichoczącymi strażnikami przejścia, zaś po lewej stało kilka osób z naszej gimbazy. Nim zrobiła krok - znikła... Z powrotem patrzałam ze swojego punktu widzenia. Nadal stałam na "lewitującym krążku", nie wiedząc jak dostać się na dół, gdyż schody były ułożone w sposób utrudniający zejście po nich. Nie wiem jak opisać owe schody (lewitowały jak w/w krążek). Udało mi się rękoma chwycić za pierwszy od góry. Zacisnęłam zęby. Puściłam ręce, za czym szło spadnięcie z wysokości piętnastu metrów. Czułam upadek. Po mojej lewej stała solenizantka, mówiąca coś do mnie, związanego z workiem, który przed chwilą niosła niemieckirusek. Zignorowałam ją i pomimo bólu - kierowałam się do drzwi, za którymi zniknęła gimbus z podstawówki. Otworzyłam je bez jakichkolwiek problemów. Gdy weszłam do mroźnego korytarza, usłyszałam okrzyki radości Jeźdźców Apokalipsy oraz pomruki na mnie ze strony kreatur stojących po lewej. Przeszłam po skutym lodem podłożu. Wyszłam z budynku. Podjechała autem moja mama z jedną kuzynką. Pojechałyśmy w stronę podstawówki. Widoczny był lekki dym. Czułam podejrzany zapach... Będąc obok pola za spożywczakiem, na którym jeździły ogromne wyścigówki z niektórymi częściami od samolotów. To były statki kosmiczne. Wytwarzały oślepiające wręcz promienie.
Ja: Co oni robią?
Mama: Szukają czegoś z drugiej wojny światowej.
Zanim przyjechałyśmy pole było jeszcze bardziej poharatane. Punkt widzenia zmienił się na taki, jakbym była samą duszą obserwującą zdarzenia. Zbliżając się bardziej do spożywczaka ujrzałam Tkacza drącego się na osobnika z naszej klasy w sprawie barierek przy drodze. Jakby go nazwać... Calv? Nie wiem czemu to akurat mi wpadło do głowy, ale nie chce mi się wymyślać innego określenia, więc przystanę na tym. Wracając do ich dyskusji, Tkaczu był oburzony, przeklinał (co jest właściwie normą) i krzyczał na Calv'a, że powiedział coś źle o barierkach, co najwyraźniej doprowadziło do walnięcia w nie owymi statkami kosmicznymi. Calv się jąkał (co też jest normą), kłamiąc, iż twierdził tak jak Tkaczu od samego początku.

KONIEC SNU.

środa, 20 marca 2013

Snu część druga. / Sakhe.

... Komar!
Pomarańczowe prostokąty - drzwi.
1 - pokój, w którym (gdy się wejdzie, po lewej stronie przed kątem) znajdowała się palma w doniczce, na przeciwko drzwi było biurko, przy owym biurku siedziała pani psycholog (która poza snem chciała mnie wysłać do psychiatry), a za nią widniało wielkie okno.
2 - pokój, w którym kobieta (na jawie pracująca w szkolnym sklepiku) otworzyła salon stylizacji paznokci o.O...
3 - schody (na marginesie: górny korytarz to ten, gdzie na planie znajduje się strzałka skierowana ku górze).
Czerwone kółko - Komar.
Zielone kółko - ja.
Prostokąt w kolorze fuksji - miejsce minięcia się z Komarem.

Kontynuując opowiadanie snu: Idąc korytarzem wyczułam znajomą energię. Mój wzrok przeniknął przez ściany i ujrzałam Komara, który szedł najwyraźniej w moją stronę. Niemal natychmiastowo otarłam prawym łokciem łzy (lewy łokieć wraz z ręką podtrzymywał podręcznik). Miał w rękach sześć piłek. Mijając mnie obrócił się w moją stronę i stał w miejscu. Szłam dalej. Skręciłam w prawo. Zobaczyłam Tkacza trzymającego trzy piłki, schodzącego ze schodów. Poszłam w lewo. "Teleportowano" mnie natychmiastowo na boisko do nożnej, znajdujące się w miejscowości, w której niegdyś mieszkałam.

Zdążyłam napisać jedynie tyle, ale zawsze coś. Reszta tegoż snu zostanie opublikowana niedługo.
Pozdrawiam ;P.

wtorek, 19 marca 2013

OGŁOSZENIE! / Sakhe.

Od jutra mogę zasiadać przed kompa wyłącznie na dwie godziny dziennie, więc większość notek najpierw spiszę gdzieś indziej, a gdy będę już przy kompie - po prostu przepiszę do postu i dodam. Drugą część snu opublikuję niedługo, gdyż obecnie nie starczy mi czasu, aby ją spisać. Wszelkie zaległości postaram się nadrobić.
Pozdrawiam ;).

niedziela, 17 marca 2013

Snu część pierwsza. / Sakhe.

Witam ponownie ;). Tej nocy wreszcie zasnęłam, więc mogę Wam opowiedzieć o dzisiejszym śnie, skoro w końcu nadszedł. Śniło mi się, że Osobnik Dyrektorski (która poza snem uczy chemii) uczyła nas o czakrach, aurach itp. w klasie od techniki, w której (na jawie) obecnie jest stół do ping-ponga. Siedziałam sama w pierwszej ławce środkowego rzędu, na krześle po lewej, jeśli by patrzeć oczami siedzących uczniów. Kazano nam przeczytać jedną stronę w podręczniku. Wszyscy wzięli się za czytanie. Gdy spojrzałam na napisy w falistej czerwonej ramce (umieszczonej między dołem a środkiem strony) - literki zaczęły się rozmazywać. Z nadzieją dalej patrzyłam na tekst. Wysilałam umysł, jednak na marne... Widziałam wszystko oprócz tegoż tekstu. Bezradnie spojrzałam na wszystkie istoty (łącznie ze mną) z punktu widzenia, jakbym była przyklejona do sufitu, po chwili z powrotem ze swojego. Spuszczone głowy uczniów budziły we mnie poczucie braku istnienia samej siebie. Nie chciałam nic mówić. Kontynuowałam próby większego wysilenia umysłu, abym była w stanie przeczytać tekst - znów bez pozytywnych skutków, napis jeszcze bardziej się rozmazywał... Po szesnastu minutach odezwałam się do nauczycielki: "Nie widzę". Odłożyła książkę, którą czytała, wstała z wygodnego krzesła, podeszła do mnie i obojętnie wyprowadziła mnie z klasy. Szkoła miała inny układ korytarzu niż poza snem. Osobnik Dyrektorski szła bardzo szybko przede mną, mówiąc, abym udała się do jej gabinetu. Szłam tak zakłopotana, że aż jakby nigdy nic (co jest także typowym zachowaniem w moim realnym życiu).
Aby Wam lepiej wytłumaczyć - rozplanowałam kawałek korytarza:
Granatowa strzałka skierowana ku dołowi - tam dalej znajdowała się sala, z której wyszłam z Osobnikiem Dyrektorskim.
Granatowa strzałka skierowana ku górze - tam dalej znajdował się gabinet, do którego zmierzałyśmy.
Jasne niebieskie strzałki - kierunek, w którym szłam.
Ciemne niebieskie strzałki - kierunek, w którym szedł...

Wyłączam już komputer, więc dokończę prawdopodobnie jutro. Jak myślicie, co będzie dalej? Możecie snuć podejrzenia, a prawdziwej wersji snu dowiecie się - jak przed chwilą napisałam - prawdopodobnie jutro.
Pzdr.

Dusza za banana? / Sakhe.

Hej, właśnie dostałam od kumpeli link, który robi miazgę z mózgu xD. Przedstawiam Wam moich nowych idoli:



Podejrzana liczba wyświetleń o.O

sobota, 16 marca 2013

Sprzeczanie się z Kiwi, mam osiem lat!, wizje o: raku i rybie, skorpiono-ważko-kłodzie, lew myszą? / Sakhe.

Witam, witam ;). Nadrabiając trochę z wczoraj:

- podczas polskiego:
Kiwi: *blablabla*... (moje imię)!
Ja: Co?
Kiwi: PROSZĘ...
Ja: Dziękuję!
Kiwi: PROSZĘ, a nie CO!
Ja: Ależ nie ma za CO!
Kiwi: Chcesz przyjść do odpowiedzi?
Ja: Nie chcę, ale mogę.
Kiwi: Więc przyjdziesz do odpowiedzi? TUTAJ. *pokazuje na podłogę*
Ja: Mogę.
Kiwi: A umiesz?
Ja: Ależ CO?
Kiwi: Z trzech ostatnich lekcji?
Ja: Nie umiem.
Kiwi: Nadal chcesz przyjść do odpowiedzi?
Ja: Nie chcę, ale MOGĘ.
Kiwi: *z kpiną i przewagą* No to przyjdź tu.
Ja: Okej. *wstaję, przeciskam się między krzesłem Shevy a ławką za nami, idę przed pierwszą ławkę, staję obok Kiwi*
Kiwi: No i co?
Ja: No co?
Kiwi: Odpowiadasz z trzech ostatnich lekcji (skoro ostatnich, to czy to już koniec?)?
Ja: Mogę.
Kiwi: Czyli umiesz?
Ja: Nie.
Kiwi: Ech, idź już do ławki.
Ja: *idę jak... lama ze zdobyczą w postaci kisielu po przecenie z Biedronki!*

- po chwili, nadal lekcja polskiego:
Sheva i Ja: *coś gadamy, nagle wspominając o urodzinach*
Truskawa: Masz urodziny? Najlepszego!
Ja: PIEPRZ SIĘ!
Truskawa: *oburzona mina*
Sheva: *śmiech*

- w domu gdy przyszła niemieckirusek:
rn (skrót od tyłu, gdyż tak zostało utwierdzone): Ile masz lat?
Ja: Eeee.. A co?
rn: Nie pamiętam... Wiem, że coś parzystego...
Ja: To jebnij osiem świeczek xD.
rn: Już masz osiem lat?
Ja: No, jak ten czas szybko patataja...


- gdy mama wróciła z pracy:
Mama: Czekaj, złożę ci za chwilę życzenia... *mija około 15-20 minut* Życzę ci... żebyś się bardziej przykładała do nauki, żebyś miała lepsze oceny, żebyś się nie sprzeczała z nauczycielami, żebyś przestała rysować po marginesach, żebyś mniej siedziała na internecie!
Ja: Dziękuję, żeby zapeszyć... *przytulamy się*


W nocy same z siebie "przesunęły" mi się żebra, nie mam pojęcia dlaczego ._. Najbardziej sensowne wytłumaczenie jakie przyszło mi do głowy to teoria, iż chciały się przelecieć (najbardziej sensowne, bo jedyne).

Zaniepokoiła mnie jedna z niedawnych wizji - rak pożerający rybę. Dlaczego niepokojące? Jestem z pod znaku ryb (o czym było wspomniane w poście związanych ze znakami zodiaków), a Menda Gimbusowa to zodiakalny rak...

Jak już wspomniałam jedną wizję, dopiszę jeszcze o dwóch.
Widziałam skorpiona. Szedł dumnymi krokami. Zmienił się w ważkę. Leciał trzepocząc chaotycznie skrzydłami. Udawał, że jest opanowany. Zmienił się w kłodę. Do połowy zanurzony w wodzie płynął, nie umiejąc wybrać kierunku. Słońce odbijało swe promienie o tafle strumienia. Czyż to los Satela?
Kolejna wizja przedstawiała lwa, zmieniającego się w mysz. Pomyślałam, iż może chodzić o Hitlera lub Komara. Być może staną się jakimiś cichymi myszkami? Sheva twierdzi, że mowa o Satelu, bo "grzywa mu powiewa jak u lwa".

Diabelska furtka/ Ahmose

W tym poście chce wam opisać moje nawrócenie i jakże diabelską furtkę.
W środę dna 13.03.2013 miałam ostatni dzień rekolekcji, na spotkaniu o 19.00 jakimś cudem nawrócono mnie na chrześcijaństwo, bo przedtem jakoś nie byłam do tego przekonana. Postanowiłam iść następnego dnia na spotkanie Oazy i oczywiście musiałam zabrać Jango. A więc jest następny dzień godzina 19.00, ja i Jango stoimy przed kościołem i czekamy na spotkanie, ogólnie było cześć osób licząc dziewczynę która to prowadziła. Było super i w ogóle śmiesznie, ale przejdźmy do sedna sprawy. Po spotkaniu ja i Jango zorientowałyśmy się że nie mamy jak wyjść ponieważ brama i furtka były zamknięte. Jango przyssała się do furtki próbując ją otworzyć. Zobaczyłyśmy Pietrasiaka, za siatką (wracał do domu), to ja krzyczę do niego:
Ja: Pietrasiak! Pomocy! Zamknięto nas w kościele!!!
Pietrasiak: Hahahaha! Idźcie na około! Hahahahaha!
Jango: O nie! Nie będę pedałowała taki kawał drogi! Idę przez furtkę!
Zaczęła wdrapywać się na tą furtkę.
Ja: O nie! Jango! Ty idiotko! Idiemy na około!
Ale ona już zeskakiwałam na drugą stronę.
Pietrasiak: Dawaj Ahmose teraz ty.
Niechętnie wdrapałam się na furtkę, będąc w połowie drogi na drugą stronę pręty wbiły mi się w nogę (mam teraz siniaki na nodze), przybrałam jakąś wygodną pozycję, ale nie mogłam przełożyć drugiej nogi. Ja się męczyłam a Jango i Pietrasiak śmiali się ze mnie. Jakoś w końcu znalazłam się na drugiej stronie i patrze, na diabelską furtkę, a ona się otworzyła. Zaczęliśmy się śmiać. Wracając do domów wygłupialiśmy się strasznie, zabrano mi czapkę, Jango wywaliła mnie na ziemie chwytem karate (a ona nie trenuje sztuk walki) a potem wywaliłam się już trzeci raz na tej samej ulicy w tym samym miejscu, Jango śmiejąc się ze mnie wpadła w zaspę, a Pietrasiak spieprzył z moją czapką. I idąc za nim pisałam na wszystkich samochodach ADMIRAŁ, ponieważ podjęłam decyzję że jestem admirałem marynarki który pomaga piratom, a piratami są Jango i Robin XD. Uzależniłam się od One Piece nie dziwcie się :*
A właśnie jeśli ktoś ogląda  One Piece, to niech wie że moimi ulubionymi bohaterami są: Portgas D. Ace, Sanji, Roronoa Zoro, Monkey D. Luffy i Trafalgar Law. Żegnam was istotki :**

2 dziwne sny/ Ahmose

A więc tak, niedawno, jakoś hmmm... dwa dni temu miałam taki otosz sen:
Byłam u babci w domu, wszystko było normalnie, ale jakoś inaczej bowiem czułam się obserwowana (nie przez dziadków), moja babcia siedziała sb w swoim pokoju oglądając tv a dziadek gdzieś wyszedł. W pewnej chwili pokazała mi się jakaś kobieta, powiedziała że nazywa się Aneta, że jest duchem, a ja jestem medium i że ogólnie jest tu więcej duchów. Zapytałam się o te inne duchy to ona powiedziała że tylko jeden dobrowolnie mi się ujawni. Aneta poszła do dużego pokoju (a ja za nią), patrze a na jednym z foteli siedzi facet, miał może jakieś 25 lat i był mega przystojny. Aneta usiadła sb na drugim fotelu i mówi że ten facet ma na imię Tomek. Wtedy Tomek się odezwał, powiedział że też jest duchem i że jest tu jeszcze jeden duch którego muszę zobaczyć, ale by to zrobić to muszę wypełnić zadanie. To się zgodziłam. Duchy kazały mi iść do babci pokoju i przepisywać jakieś hiszpańskie słówka, za cholerę nie mogłam się skupić więc zajęło mi to sporo czasu. W końcu skończyłam przepisywanie i poszłam do pokoju gdzie były duchy, wtedy pokazał mi się duch mojego zmarłego psa, strasznie się ucieszyłam, bo on był jak mój starszy brat. Jednak zachowywał się inaczej, skakał, biegał wszędzie, niby się cieszył ale był nie do uspokojenia (wytłumaczę dlaczego to było dziwne dla mnie, ponieważ Taurus bo tak miał na imię, był zdyscyplinowanym, posłusznym psem, który jak się mu powiedziało stój to za nic się nie ruszył). Zapytałam się Tomka dla czego pies się tak zachowuje a on tylko powiedział:
-Taurus nie żyje, ma teraz spokój, nie zapomniał o tobie, nadal cię kocha lecz nie musi się już nikogo słuchać. Ma pełną swobodę.
Ucieszyłam się z tego że mój psi braciszek jest szczęśliwy. Aneta powiedziała że jeśli chce zobaczyć tego duch to muszę usiąść na fotelu i oglądać tv. Usiadłam i patrzyłam się w ekran, lecz strasznie zaczęły mnie boleć oczy bo kanały zmieniały się w strasznie szybkim tempie. Nagle usłyszałam że na balkonie się ktoś rozwala, jakby przewracał wszystkie doniczki, Tomek powiedział że to ten duch i że mam się patrzeć na telewizor. W końcu duch miał wyjść z balkonu, już miałam go zobaczyć..... Ale Yoko wskoczyła na łóżko, a ja się obudziłam :/

Drugi sen miałam następnego dnia i był krótszy, nawet nie pamiętam szczegółów. Na pewno byłam z Rzymianami (pierwszy raz śniłam o Rzymianach, zawsze to byli Egipcjanie XD), mieli do mnie jakieś wąty bo nie umieli czegoś naprawić O_o. Dyskutowałam z nimi, ale ci powiedzieli, że brakuje im jakiś śrubek i że mam je znaleźć bo jak nie to sama mam to naprawić (nawet nie pamiętam co miałam naprawiać XD). To ja zaczęłam się wydzierać, że im się coś pojebało, że w tych czasach nie było żadnych śrubek. To oni na to: Skoro nie ma tu śrubek to dlaczego o nich wiesz? A ja wtedy taki face palm i się obudziłam XD.
I to koniec, wiem, dziwne sny, ale cóż nic na to nie poradzę buziaczki ;**

piątek, 15 marca 2013

Biały Ninja bez pały! / Sakhe.

Hej. Wczoraj Świetlny Mędrzec ujrzała marginesy w zeszycie od matmy i stwierdziła, że to ja przesadzam, oraz iż Groza ma rację. No i dostałam na urodziny od tegoż zdrajcy zeszyt do matmy -.-'...

Dziś dzień wyjawiono nam oceny z religii, dyrektorka (katechetki nie było) czytała je, aż nagle natrafiła na coś odchodzącego od spisu uczniów...
Pani: Biały Ninja... Dostateczny!
Klasa: *śmiech*
Pani: Gdzie jest Biały Ninja?!
Ja: Nie ma mnie! *kładę się plecami na krześle*
Klasa: *znowu śmiech*
Pani: Taaa, ta Wioska Smerfów, w której uczy się Biały Ninja... SIĘ UCZY! 
I tak oto Osobnik Dyrektorski kreatywnie pochwaliła naszą klasę xD.

Podczas polskiego Kiwi zapragnęła, aby ktoś pomógł jej w czymś związanym z szafą, na co ze skojarzeniami zaczęłam się wydzierać, iż toż kwadrat będzie! Siedziałam ponawiając akcję "tup tup", za co w pewnym momencie dostałam przez łeb. Nie wiedząc czy przywaliła mi Truskawa, czy też Sheva - walnęłam obie po kolei. One zaczęły mi oddawać, co ja także robiłam, więc trochę to potrwało, a Kiwi jakby nigdy nic grzebała coś w szafie...

Jeszcze dużo się działo, lecz na chwilę obecną kończę post (zaległości się jeszcze nadrobi), gdyż po prostu jestem przemęczona (nie wiem czym o.O), a o wiele lepiej pisze mi się tego typu posty gdy nie dopisuje tenże przymulony humor.

czwartek, 14 marca 2013

Aktualizacja wojny o to, co kocham ♥ / Sakhe.

Ahoj, gwiezdni marynarze! Właśnie skończyłam czytać posta Shevy. Hmm, mnie zastanawiało dlaczegóż pisała do mnie sms-a czemu mnie nie ma, skoro jej nie było xD. Czemu mnie "nie było"? Otóż wstałam z łóżka za piętnaście ósma i zdążyłabym, bo wyrobiłam się na ponad za pięć ósmą, ale stałam przez jakiś czas zastanawiając się czy zdążę zjeść śniadanie, po czym powlekłam się do kuchni, zjadłam kawałek chleba i wyruszyłam na lekcje.

Dzisiaj dzień był dość interesujący. 
Ze śpiewania hymnu szkoły dostałam 4+, co należało raczej do niskich ocen jakby patrzeć na oceny pozostałych uczniów, ale i tak byłam uradowana, że mam chociaż te 4+ ;).

Na fizyce Lama Niebios dał mi dwa kapsle, a trzeciego zwinęła Truskawa (o dziwo nie chciało mi się toczyć wojny o tego kapsla, jak z Gejuh'em).

Podczas matmy i większości lekcji tupałam o podłogę i śpiewałam "tup tup tup tup tup tup" w rytm różnych piosenek wchodzących mi akurat na myśl, albowiem pierw było mi zimno, a później robiłam to ze znudzenia oraz świadomości, iż pełno ludzi to wnerwia (z wyjątkiem Rdzawego Proroka, ona chichotała ;D).
Otrzymaliśmy oceny z kartkówki. Miałam nadzieję na 3 lub 4, ale gdy dała mi kartkę do ręki - zobaczyłam 1 ;(, na co wydarłam się: "Co za chamstwo w państwie!".
Groza postanowiła sprawdzić zadania domowe. Będąc obok ławki, przy której siedziałam, zaczęła ze mną dyskusję:
Groza: Czy to jest nowy zeszyt?
Ja: Nie.
Groza: Nie ma zadania!
Ja: Jak nie ma? Tu sobie jest *wskazałam długopisem odrobione POPRAWNIE zadanie domowe*.
Groza: Nie wymieniłaś zeszytu, więc ci tego nie zaliczam! Dostajesz jedynkę. *idzie do ławki za mną i Truskawą*
Ja: To nie. *olśnienie, odwracam się błyskawicznie, co zatrzymuje dech Truskawie* Za co pałę?!
Groza: Za brak zeszytu.
Ja: Przecież to jest zeszyt! *wskazuję z ironią obiema rękoma na mój zeszyt, a Komar zaczął się śmiać w najlepsze z mego nieszczęścia -.-*
Groza: *podchodzi do ławki, przy której siedzę* Ponownie wzywam twoich rodziców (już kiedyś ich wzywała, ale nie przyszli).
Ja: Obu?
Groza: Nie koniecznie, może jeden. Mają się stawić jak najszybciej. Najlepiej jutro.
Pisząc ostatnie zdania dopadło mnie wrażenie, jakbym miała dwóch ojców ;o. Mówiła jeszcze, że dużo razy gadała o tym zeszycie z wychowawczynią. Hmm, więc mówiła o zeszycie, którego "nie ma"? Ciekawe jak na wiadomość o wezwaniu zareaguje Świetlny Mędrzec, gdyż wątpię, aby szef pozwolił jej się zwolnić z pracy. A ojciec? W sumie może by Grozie coś nagadał, ale do tego też mam wątpliwości. Szczerze jest mi obojętne czy którykolwiek z rodziców do niej pójdzie, czy nie.

Na przerwie siedziałyśmy w kilka osób na schodach. Truskawa z Gejuh'em postanowiły gdzieś iść. Flamastet przysiadła się bliżej mnie, a Rdzawy oraz Ciemny Prorok stały przed nami.
Flamastet: Co ona ci na matmie mówiła? Że rodziców wzywa?
Ja: No, i że nie mam zeszytu, choć go mam i nie mam zadania domowego, choć je mam.
Flamastet: I za to ci jedynkę dała?!
Ja: Właśnie tak... 
Flamastet: A co ty jej takiego zrobiłaś?
Ja: Rysuję sobie po marginesach -.-'...
Flamastet: Uczepiła się ciebie.
Ja: Pewnie się nie miała czego czepiać, to pluje o cokolwiek.
Flamastet: No, dokładnie.

W czasie geografii Waćpan, Który Oddycha szczuł mnie kapslami, za co zjechałam go od chamów, skwaszeńców, obłud narodu itp. W ogóle odnoszę wrażenie, iż ostatnio kilka osób z klasy jak ma kapsle specjalnie macha mi nimi przed oczami. Czy oni chcą, aby ich pogryzła jak Gejuh'a, która do dziś ma ślady od mych zębów (wyciskała sobie dzisiaj na muzyce z tych śladów krew)?
Podczas tej lekcji śpiewałam różne piosenki, aż zabrałam się za spisywanie swojej na końcowych kartkach zeszytu. Gdy Mędrzec Teksasu zwróciła mi uwagę, bym odłożyła długopis, odrzekłam "Chwila..." i dopisałam jeszcze jedno "tup". Czcigodna nauczycielka zamarudziła na moje zachowanie, po czym powiedziała "Masz szczęście, że się chociaż uśmiechnęłaś!". Dobrze, że jak nie mamy lekcji z Chuck'iem Norris'em, to chociaż taki Mędrzec Teksasu jest xD.

Religia przeminęła nadawaniem o nowym papieżu. Nauczycielka przyniosła gazetę, z jednej strony było o papieżu (trzymała to w swoją stronę przez chwilę), a z drugiej wzmianka o Justynie Kowalczyk.
Komar: Da mi pani przeczytać tą gazetę?
Katechetka: Nie, bo ty chcesz przeczytać o Justynie.


Przed chwilą odbyłam rozmowę ze Świetlnym Mędrcem. Stwierdziła, żebym wzięła numer do tej nauczycielki, bo nie może wyrwać się z pracy. 

Tak na marginesie: jutro mam urodziny i akurat wtedy dowiemy się o ocenach za sprawdzian z religii. Co to będzie, co to będzie...

wtorek, 12 marca 2013

Ochrzczenie mnie mianem "EJ TEGO", radowanie Chuck'a Norris'a, kolejne słowa do naszego słownika, postanowienie zaczerpnięcia wiedzy. / Sakhe.

Witajcie, istoty! Uświadamiam Was, iż żyję w pewnym stopniu amnezji, a wspomnienia wracają do mnie zwykle po jakimś czasie, więc mogą się znaleźć luki w niektórych wydarzeniach. Postaram się nadrabiać owe zaległości gdy powrócą do mego umysłu.

Dziś podczas większości lekcji Osobnik, Którego Nie Mam Zamiaru Nazywać, swym głosem 69-letniego pedofila, śmiał przemawiać do mnie "Eeej, tyyyy!", później do Truskawy "Spytaj EJ TEGO *blablabla*". Z pozoru może się to wydawać normalne, ale gdy ktoś nieustannie szepcze z taką wyższością w głosie, chcącą za wszelką cenę doprowadzić mnie do szczytu poirytowania - lekka przesada. Przeważnie to ignorowałam, co tą niezharmonizowaną istotę wnerwiało i zaczął mnie dźgać długopisem. W czasie trwania matematyki miałam go tak serdecznie dość, że wydarłam z siebie "ZAMKNIJ SIĘ!", na co około pół klasy odwróciło się w moją stronę z niedowierzaniem wyrytym na twarzach.

Na angielskim nauczycielka spytała kto chce iść zanieść dziennik do chłopców (mamy oddzielnie języki obce). Po klasie rozeszły się nagłe krzyki fascynacji, a że nie przepadam za takowymi piskami - chcąc przerwać stękanie, rzekłam do pani:
 - Chuck'u Norris'ie chwalebny! Pozwól mi zanieść tenże dziennik!
Owa Norris zaczęła się śmiać w swym majestacie. Automatycznie podała mi Chytry Notes, na co ja spytałam, do której sali zanieść, a gdy mi odpowiedziała - wyszłam z klasy, pokazując reszcie język. Przemieściłam się o piętro wyżej. Wchodząc do pomieszczenia szkolnego, jak na kulturalną istotę przystało, powiedziałam "dzień dobry", choć wcale nie taki dobry, ale mniejsza z tym. Wychodząc z tamtej klasy znów pokazałam istotom język (nie wiem po co, tak jakoś odruchowo), następnie wróciłam do Norris'kiego Pomieszczenia. Powracając na kilka słów do biologii - gdy dano nam zrzucone skóry węży do pooglądania oraz dotykania, prorocy (tak nazwałyśmy dwie dziewczyny z naszej klasy, które prorokami w rzeczywistości oczywiście nie są, no chyba, że o czymś nie wiem... heh) wzięły części pozostałości po linieniu, jedna niewielki kawałek, a druga "troszkę" więcej. Czemu piszę to wszczepiając w lekcję angielskiego? Cóż, w pewien sposób jest to powiązane, gdyż na owym angielskim druga z wspomnianych przed ilomaś słowami proroków, położyła na ławkę, przy której siedziałam, skórę nie wiadomego mi węża (na co otrzymała przywileje podczas przerwy). Wiedziałam, że któregoś dnia wreszcie przydają się te papierki po cukierkach, które trzymałam zawzięcie w piórniku od września, albowiem były osoby mające wtedy urodziny i przynoszące cukierki. Później z upływem czasu papierków przybrało na ilości, dziś przydając się do owinięcia w nie ową skórę.

Gdy pisałam poprzednią część tegoż postu, czułam jakby poczucie winy za to, że zatrzymałam te pozostałości po linieniu, co mnie trochę przygnębiło.

Dziś dnia określiłyśmy z Shevą mą rodzicielkę Świetlnym Mędrcem, a jej mamę Mędrcem Jeruzalem.

Staram się pisać co najmniej jedną notkę na dzień (ewentualnie dwa dni), ale z góry Was powiadamiam, iż Świetlny Mędrzec pragnie, bym przeczytała "Krzyżaków", odrabiała wszystkie lekcje itp. i ostatnio postanowiłam się zmobilizować, wykuć chemię (do której podręcznik do jutrzejszego ranka pożyczyłam od Truskawy), po czym zapamiętać choćby jeden dział na kilka lat żywotu, więc za chwilę wyłączam komputer i idę zapoznać się z obliczem podręcznika. Wspominam o tym, gdyż jutro po przyjściu ze szkoły biorę się za czytanie "Krzyżaków", aby mieć to już z głowy, więc zapewne albo nie dodam jutro żadnego postu, albo dodam późno, jednak obstawiam pierwsze.

Pewnie zauważyliście zmiany w wyglądzie bloga. Widok dynamiczny często stwarzał problemy przy próbach wyświetlenia niektórych gadżetów, do tego nie dało się przy nim dodać nagłówka, dlatego szablon został zmieniony.

Jak na moje oko czcionka nie razi, ale wiadomo - każdy patrzy inaczej. Jeśli owa czcionka sprawia Wam zbyt wielkie problemy w czytaniu tekstu lub po prostu parzy w oczy - napiszcie! Pozmienia się kolor i będzie po kłopocie, a dla oczu lekka ulga.

Pzdr.

poniedziałek, 11 marca 2013

Gwiezdne dzieci. / Sakhe.

Hej! W tym poście jest o reszcie Dzieci Nowego (i nie tylko) Tysiąclecia (Sheva jakiś czas temu o niektórych wspominała, ale sądzę, że trochę informacji więcej Wam nie zaszkodzi), przecież blog nie jest wyłącznie o Indygo i Kryształowych ;).

Ogólniej:

"● Gwiezdne dzieci - odkrywcy i wynalazcy


Gwiezdne dzieci są duszami, które przychodzą do nas z odległej przyszłości i z odległych systemów słonecznych, by pobudzić rozwój na Ziemi. W naszym świecie inkarnują się z reguły pierwszy raz, dlatego niemal wszystko je interesuje. Czasami nie czują się tutaj jak w domu. Wszystko wydaje im się zbyt gęste, ciężkie, staromodne, zesztywniałe. Mają wysokowibrujące pole energetyczne, przypominające czyste, krystalicznie lśniące światło. Są wyjątkowo pojętne i lotne.

Jak dotąd nikomu nie udało się przetransformować ich energii do poziomu ziemskich częstotliwości. Gwiezdne dzieci próbują zaszczepić tutaj to, co przyniosły z odległych światów. Na płaszczyźnie duchowej uchodzą za stare mądre dusze i wspaniałych nauczycieli. Dlatego także na Ziemi oczekują, aby je zauważyć, traktować godnie, z powagą. Wtedy stają się bardzo przyjazne i ciepłe.

Bardzo często malują obce światy i opowiadają historie, które dorośli uznają za wybujałą wyobraźnię i fantazję. Uwielbiają wyzwania z zakresu nauki i nie rozumieją, co to znaczy stres czy trema, ponieważ należą do zupełnie innego pola. Bardzo szybko się nudzą. Dla rodziców dzieci te są prawdziwym wyzwaniem.



● Dzieci tęczowe i dzieci-kwiaty – opiekunowie prastarej wiedzy


Tęcza jest bardzo stara, a jednocześnie zawsze nowa. Kiedy po burzy pojawi się na niebie, wprawia ludzi w dobry nastrój. I takie właśnie są te dzieci. Łączą ze sobą światy, niosą prastarą wiedzę Ziemi, przynoszą nadzieję i radość, że Ziemia wciąż się odnawia.

Dzieci tęczowe i dzieci-kwiaty niosą w sobie całe spektrum barw i są mocno związane z Ziemią. Rozmawiają z kamieniami, skałami, roślinami i zwierzętami. Często widzą duchy Natury, anioły i świetliste istoty. Najchętniej bawią się na powietrzu, odrzucają wszelkie plastikowe zabawki, które błyszczą lub wysyłają migające sygnały. Lubią tańczyć w plenerze, budować coś z materiału, który znajdą w okolicy.

W szkole na świadectwie dzieci tęczowych i dzieci-kwiatów nierzadko widnieje adnotacja: wciąż zamyślone, „nieobecne”, mało aktywne na lekcji. Mimo to są one artystycznie utalentowane i kreatywne, mają wysoki potencjał twórczy i chętnie dają mu wyraz.

Dzieci, które jednoczą w sobie siłę tęczy, potrzebują zrozumienia, przebywania w Naturze i możliwości wyrażania. Są powiązane ze źródłem w swoim wnętrzu. Rodzice powinni wzmacniać ich kontakt z aniołami i siłami Natury, uwzględniając to w dniu powszednim. Codzienne rytuały jak odmawianie pacierza czy pozdrowienia anielskiego, zapalenie świecy albo dmuchanie w łapacza snów jest dla dzieci tęczowych bardzo ważne.




● Dzieci-delfiny – uzdrowiciele uczuć


Nazywane są również dziećmi światła i uczuć. Dzieci-delfiny rodzą się na Ziemi od niedawna. Można je rozpoznać po wysuniętym do przodu, wypukłym czole, jak również po tryskającej z nich radości. Zwykłe bycie tutaj sprawia im wielką przyjemność.
Ich pole energetyczne mieni się we wszystkich odcieniach niebieskiego, turkusu, krystalicznej bieli. Na poziomie duchowym są powiązane z serafinami (stwórczymi aniołami).

Dzieci te bardzo wcześnie komunikują się z biologiczną matką, którą same sobie wybiorą. W czasie ciąży można je wyczuwać wszędzie wokół. Nie sposób przeoczyć harmonijnych, klarownych impulsów, które wysyłają przyszłej matce. Noszenie ich w łonie sprawia nieopisaną radość kobiecie. Ciężarna matka czuje ogromną potrzebę pływania i kąpieli. Ciągnie ją nad wodę lub na wieś.
Dusze tych dzieci przyciągają ludzi, mimo iż fizycznie nie ma ich jeszcze na świecie. Wokół wytwarza się zawsze przyjazna, lekka atmosfera, robi się jasno.

Dzieci-delfiny wnoszą wiele światła i miłości do rodziny. Ich żeńska i męska strona jest bardzo wyważona. Mogą płynąć z nurtem, dać się całkowicie pochłonąć zabawie, jak również potrafią być niezwykle wojownicze i uparcie forsować to, co aktualnie mają w głowie.
Dzieci-delfiny uwielbiają dźwięki, harmonijne tony, muzykę, ruch, taniec. Śpią mało, są wyjątkowo czujne, szybkie, obecne w teraźniejszości. Zadają niecodzienne pytania i byłoby dobrze, by je ośmielić i wydobyć odpowiedzi z ich wnętrza."


ŹRÓDŁO: http://www.maya.net.pl/opinie.php?LANG=pl&sub=listy&id=384.


"Po czym poznasz dziecko gwiazd z dalekich galaktyk?


- 65% to kobiety, 35% to mężczyźni,
- posiadają inne oczy, tzw. kocie oczy, zmienne jak kameleon,  b.często zielono-niebiesko-szare, ciężko ich określić,
- ludzie o wielkich sercach - charyzmatyków - z dużym magnetycznym przyciąganiem,
- b. wrażliwi na pola elekromagnetyczne,
- posiadają niższą temperaturę ciała,
- często zapadają na choroby przewlekle, najwięcej zatok, i gardła.
- posiadają inny układ żeber i znamiona, znaki z którymi już się rodzą,
- b. wrażliwi na dźwięk, światło, odór,
- mają problemy ze swoimi stawami - opuchnięte -obolałe,
- zwalczają sami najcięższe swoje choroby,
- uwikłani są w całe serie wypadków i okaleczeń. Emocjonalne,
- czują własną misję,
- mają wspaniałe wyczucie prawd kosmosu,
- b. często z powodu zachwiania równowagi hormonów w ich ciele, cierpią na depresję,
- wierzą głęboko, że nie pochodzą z tej planety i czują swoje rodzinne źródło,.
- od wczesnej młodości mają doświadczenia mistyczne, są bardziej religijni, wierzący w Boga.
- posiadają zdolności telepatii między sobą, przyciągają się nawet z dalekich odległości,
- telepatycznie komunikują się ze swoim wyższym źródłem i stamtąd czerpią telepatycznie mądrość,
- często przeżywają OBE,
- wierzą w cuda,
- ich zachowanie przez całe życie wygląda jak małego dziecka, wiecznie radośni i pełni humoru, zachowują się jak elfy, lubią kolorowe ubrania, kamienie szlachetne, kochają przyrodę, zwierzęta, a te lgną do nich,
- wierzą w reinkarnację,
- mają pamięć poprzednich wcieleń i żyć równoległych na tej Ziemi,
- posiadają zdolności uzdrawiające-wyższe wibracje ciała,
- zdolności przewidywania i  przepowiadania przyszłości,
- prorocze sny,
- widzą aurę.


Dzieci gwiazd - dusze z innych galaktyk, z dalekich gwiazd licznie przybyły w tych czasach na daleki ziemski plan- na Planetę Gaja. Wiele z nich pochodzi z wysokich gwiezdnych i anielskich Hierarchii. Przyszli na Ziemie voluntary. Żyją jak wszyscy normalni ludzie objęci amnezją i w tym czasie odłączeni od swoich rodzinnych źródeł.

Niosą pomoc, radość, miłość i pracują z dużym poświeceniem aby wypełnić własną misję. Nie ważne dla nich ich prywatne życie. Dzieci gwiazd, wspaniałe wyższe dusze niosące na Ziemię światło, miłość i wielkie miłosierdzie. Obudzą w sercach innych wyższe cele, podniosą do góry świadomość wielu. W nadchodzącej epoce będą naszymi nauczycielami i wniosą w ludzkie życie odmienne ideały.


Kolor czerwono - złoty symbolizuje spirytualne zjednoczenie.
Kolor złoty - głęboka wiara, mądrość, chwała, osiągnięcie najwyższych prawd, najwyższa kosmiczna miłość.
Kolor złoty powleczony rubinem - Boska mądrość, pokój, odrodzenie, te promienie wynoszą na wyższe poziomy Świadomości Chrystusa.
Kolor magenta - wysokie zdolności spirytualnego uzdrawiania przez modlitwę.
Pomarańczowy - mądrość, ambicja, kariera, stymuluje te energie.
Żółty - radość ,optymizm, odkrywa na  nowo życie.
Zielono-żółty - uzdrowiciel,
Oliwkowy - wrodzona mądrość,
Niebieski - uzdrowiciel, nadzieja, spokój, wyciszenie, komunikacja,
otwieranie się zdolności medialnych.
Turkusowy - przebudzenie.
Fiołkowy -przebudzenie, spirytualna wiedza dotycząca
egzystencji we wszechświecie.
Ciemny fiolet - honor, spirytualne prawdy.
Biały - wiara, czystość, perfekcja, oświecenie, szczęśliwość

Dzieci Rubinowego Promienia:


tak zwane, Dzieci Słońca -Dzieci pokoju. Przychodziły na Ziemię już nieraz w bardzo zamierzchłych czasach. Były na Ziemi Mu, w Lemurii, na Atlantydzie i w czasach nowożytnych. 

Są pomocnikami Chrystusa.
Trzymają w ręku potężne Światło - promienie rubinowe, fioletowe i złote. Niosą na Ziemię pokój, oświecenie i pomoc. Pomagają innym mniej doskonałym duszom zakotwiczyć się w Świadomości Chrystusa. Ta grupa Dzieci Gwiazd masowo jest otwierana właśnie teraz!

Jezus Chrystus:
"...wy moje dzieci pomożecie ocalić świat. Wysyłam wam Światło - Promienie rubinowe, fioletowe i złote. Otwórzcie nimi drzwi wszystkim biednym i bezdomnym...""



"Mądrość, jest naturalnym stanem świadomości… czyli czego może Cię nauczyć Tęczowe Dziecko?


Wierzymy, że kiedy przychodzimy na świat, podobni jesteśmy do pustego naczynia. Nie mamy wiedzy, doświadczenia, a więc i mądrości. Poniekąd jest to prawda, bo w kwestii zdolności do funkcjonowania w fizycznym świecie, czyli wypracowania mentalnych oraz emocjonalnych konstrukcji, zasad fizycznego współżycia, im starsi jesteśmy, tym mądrzejsi – bogatsi o wnioski, przeżycia, rozumienie. Tym czasem, w kwestii świadomości Źródła, z którego przychodzimy, i w którym faktycznie istniejemy jest odwrotnie! Dusza, która przeszła już długą drogę ewolucyjną, taka, która świadoma jest Źródła, może manifestować się w dziecku, którego umysł, z racji braku doświadczeń jest czysty. Może dać nam wgląd w proste, a zarazem transformujące doświadczenie istnienia w miłości oraz bezruchu Boga.

Nicole Miller, kilkuletnia dziewczynka dzieli się swoim spontanicznym doświadczeniem medytacyjnym. W czarujący sposób wyjaśnia naturę rzeczywistości Boga, która jest niezmąconym spokojem, istniejącym pomiędzy tym, co nazywamy dobrym i złym. W prostych słowach uczy, czym jest Ego człowieka i w którym momencie życia się pojawia. Wskazuje sposób, w który niepostrzeżenie budujemy je w sobie, kiedy oceniamy ludzi i szufladkujemy ich, głównie na podstawie nieuświadomionych emocji. Stwierdza, że posiadanie Ego, a raczej utożsamianie się z nim, jest w porządku, o ile pozwalamy innym być takimi, jakimi chcą być. Jeśli ktoś nam się nie podoba, po prostu nie musimy się z nim przyjaźnić, wystarczy nie tworzyć w sobie negatywnej potrzeby zmieniania innych.

Nicole jest żywym przykładem manifestacji prawdy, którą odnajdujemy we wszystkich starożytnych filozofiach oraz społecznościach duchowych, głoszących pogląd o jedności Stworzenia, o nieoceniającym, niedualnym, niespolaryzowanym, miłującym Źródle, z którego wszytko pochodzi, w którym istnieje, i którego każdy może doświadczyć, jeśli tylko zechce. Dziecko jest poza indoktrynacją, nie ma rozwiniętego umysłu, na który manipulacja działa, więc pomimo przyjęcia ciała wciąż jest ze Źródłem, jeszcze się od Niego nie odcięło, może doświadczać Go spontanicznie. Dorośli, którzy przeszli wielopoziomowe programowanie w materialnym paradygmacie, ideologią religijną, komunistyczną, kapitalistyczną, naukową, ekonomiczną, polityczną i wieloma innymi. Jeśli chcą Go doświadczyć, muszą przejść proces odkodowania, znany dotychczas, jako „ścieżka duchowa”, muszą świadomie przeanalizować swoje nawyki myślowe i reakcje emocjonalne, ale przede wszystkim usiąść w spokoju, zamknąć oczy i położyć dłonie na kolanach… :]"



Doreen Virtue w "Anielskiej Medycynie" pisze tak:
"Anioły kontynuowały: Poprzez narodziny Tęczowych Dzieci wnosimy do waszych domów tęczową energie, by stała się dla was bardziej dostępna. Wielu z was przeczuwało narodziny tych dzieci. One właśnie pojawiają się na ziemi. 
Anioły wyjaśniły, że Tęczowe Dzieci są bardzo wrażliwe, kochające, wybaczające i magiczne, tak jak kryształy. Rożnica jest taka, że Tęcze nigdy wcześniej nie były na Ziemi, więc nie maja swojej karmy. Dlatego wybierają spokojne i dobrze funkcjonujące rodziny. Nie potrzebują chaosu i wyzwań, by równoważyć karmę albo się rozwijać.
Z tego powodu Tęczowe Dzieci rodzą się starszym Kryształowym Dzieciom (pierwsze z nich pojawiły się na Ziemi w latach 80tych XX wieku) Gdy dorastają następne Kryształowe Dzieci staja się kochającymi spokój rodzicami, którzy będą mieli Tęczowe Dzieci.

Tęczowe Dzieci maja otwarte serca i kochają bez warunkowo. W przeciwieństwie, do kryształowych, które okazują zaangażowanie jedynie tym osobom, którym zaufają. Tęcze  są czule dla wszystkich. Lecza nas swoimi wielkimi czakrami serca i otaczają nas płaszczem energii w kolorach tęczy, których tak bardzo potrzebujemy. Są one dosłownie awatarami na ziemi."


niedziela, 10 marca 2013

Wkurzające zdarzenie w galerii,sen o lodach./Farrr

Dzisiaj pojechałam z mamą do Jastrzębia do tamtejszej galerii by owej galerii kupić mi nowe spodnie.Przy okazji kupiłyśmy mi bluzkę ponieważ było za drugą rzecz -50% rabatu.Więc jak już kupiłyśmy mi te ubrania,przypomniało nam się o urodzinach mojego kuzyna,które już były w poprzednim tygodniu.Nie wiedziałyśmy co mu kupić więc postanowiłyśmy kupić kartkę i kopertę i dać mu do tego jeszcze 50 zł.Kiedy kupiłyśmy kopertę poszłyśmy kupić kartkę urodzinową.Jak na złość były same z okazji ślubu,osiemnastki i chrzcin.Przeszukałyśmy carfura,tamtejsze księgarnie i empika wzdłuż i wrzesz.Niestety nic nie było.Kiedy w końcu trafiłyśmy na tą idealną zwykłą z życzeniami w środku,powiedzmy że ładną,postanowiłyśmy kupić sobie mleko czekoladowe.Poszłyśmy do carfura ponownie,niestety owego mleka nie było.Poszłyśmy jeszcze do kilku innych sklepów,lecz niestety tam również go nie było.Wkurzone pojechałyśmy do domu.Włożyłyśmy kartkę z pieniędzmi do koperty i już miałyśmy iść do mojego kuzyna,gdy przypomniało nam się o tym,że nie wiemy czy jest obecnie w domu.Mama dzwoniła do cioci by coś się dowiedzieć lecz ta nie odbierała.Tak samo jak kuzyn.Co robić.?Iść do domu i mieć to gdzieś.Tak chwilę temu dzwoniła moja ciocia pytając mamę co chciała.A teraz o moim dziwnym i śniącym mi się praktycznie rzecz biorąc każdej nocy.Więc tak zjawiam się w jakimś pokręconym miejscu gdzie jest pełno lodów.PO mojej lewej i prawej stronie są góry z lodów,ziemia z lodów,a przed mną płynie sobie rzecz również z lodów.Nie wiedzieć dlaczego obok mnie pojawia sie łyżka,którą zaczynam jeść owe lody.W pewnym momencie pojawiają się jakieś kulki lodowe z nogami,rękami i oczami oraz ustami.Zaczynam przed nimi uciekać i dokładnie nie wiem czy uciekłam ponieważ w tej owej sytuacji się budzę.Po tym śnie jak ktoś zaczyna mówić o lodach lub je widzę robi mi się niedobrze.A miałam też taką sytuację,że w pewnym momencie kiedy siedziałam w domu i tamtej nocy śnił mi się ten sen moja mama kupiła lody.Grzecznie podziękowałam i zaszyłam się w pokoju błagając Boga by ten sen się skończył tamtego dnia.Niestety do dzisiaj mi się on śni,ale w mniejszych ilościach.To będzie na tyle z mojej strony dzisiaj,dziękuję za przeczytanie tej notki.Może mieliście również jakieś ciekawe sytuacje podobne do mojej w galerii,albo jakiś zwariowany sen.Jak tak to napiszcie na mojego maila,ja zapewne odpisze,lub napisze na blogu o tym co sądzę o tej owej sytuacji,albo owym śnie.Cześć. ♥

Faza wuja, sen o wężu, ogłoszenia blogowe ;) / Sakhe.

Siema! Wczoraj byłam z mamą i młodszą z młodszych sióstr u kuzyna, cioci oraz wuja. Ten kuzyn wygląda jak Harry Potter, tylko że ma z tyłu długie włosy *___*.

Kuzyn: *trzyma małego misia w rękach* Teraz będę bardzo silny!
Wuja: Co ty nie powiesz?
Kuzyn: *rzuca tym misiem na około dwa metry* Teraz byłem bardzo silny!
Wuja: Co ty nie powiesz?

Ogólnie wuja ma fazę na "co ty nie powiesz?" xDD.

Dziś wreszcie zasnęłam - na chwilę, ale zawsze coś ;). Śnił mi się wąż, taki jak mam narysowany na szafie markerem, ale ten w śnie miał przekręconą głowę. Uważam to za nieprzypadkowy znak, pozostaje mi pokombinować co może oznaczać. W tym śnie chodziło także o coś związanego z jedną z moich znajomych, lecz słabo pamiętam sens.

Stanu listy na razie nie piszę, gdyż nie ma tam jakichkolwiek zmian.

Niedługo zacznę tu dodawać opowiadanie. Stworzona zostanie także zakładka w celu uporządkowania postów z zamieszczonymi opowiadaniami itp.

Za jakiś czas pojawi się też nagłówek ;).

No długo mnie nie był no długo /Farrr

Hejo.Nie było mnie dość długo ponieważ zajmuję się też moim prywatnym blogiem więc czasu tez zbytnio nie było.Tak czy owak,po namowie pisze.Więc postanowiłam napisać Wam o moim nowym niedawno odkrytym ,,darze''. Więc tak nie jestem pewna czy to tak działa,ale potrafię wchłonąć ciepło oraz zimno np.kiedy jest zimno ja mogę wchłonąć ciepło dzięki czemu ten sam skutek jest u mnie czyli jest mi ciepło,albo gdy jest ciepło mogę wchłonąć zimno i mi jest chłodno,a innym nie.A teraz z innej beczki.Ostatnio miałam rekolekcje i nasz pan wychowawca zaproponował nam pójść do hospicjum by pomóc,niestety mogło pójść tylko sześć osób,że ja już jestem wolontariuszką w owym hospicjum miałam przywileje i mogłam pójść,potem moim koledzy z klasy poszli i w skład wchodziły trzy dziewczyny i dwóch chłopaków więc plus ja mamy już sześć osób.Więc przyszliśmy do tego hospicjum i kazali nam sprzątać.Coś tam posprzątaliśmy,a potem już nam się nie chciało ponieważ sprzątaliśmy aulę,w której można pomieścić tysiąc osób.Nasz pan,który przez cały czas kiedy my harowaliśmy siedział,postanowił resztę czyli podłogę,którą trzeba było pozamiatać i umyć zrobić za nas,ale kazał nam poczekać jak skończy,usiedliśmy na krzesłach,które poprzednio umyliśmy i patrzyliśmy jak sprząta,w pewnym momencie mój kolega wpadł na pomysł nagrania filmiku na,którym sprząta owy pan.Robiliśmy zdjęcia,kręciliśmy filmy komórkami,mieliśmy z tego niezły ubaw.PO skończeniu pracy dostaliśmy ,,wynagrodzenie'' w formie herbatników.Pan niestety kazał nam usunąć owe zdjęcia i filmy,ale i tak wspomnienia z tamtego zdarzenia mam jak najbardziej pozytywne.Więc rada od mnie pomagajcie jak najwięcej,a dobro Wam się zwróci.Nam w formie herbatników,a wam może w innego formie nie szczególnie w formie herbatników.Ok to wszystko na dzisiaj z mojej strony,życzę Wam miłego dnia.Ciao.! ♥

O depresjach i samobójstwach... / Sakhe.

"Kamień zwany depresją.

(fot. DPA/Frank May/PAP)

Depresja to prawdziwa plaga: cierpi na nią już co dziesiąty Polak. Ale jest też inna plaga: mylenie z depresją zwykłego smutku. I łykanie garściami tabletek, które natychmiast mają zagwarantować szczęście.

W śmiesznej piżamie w misie Grzesiek, 42 lata, gnije w łóżku od czerwca. Nie myje się, nie je, chyba że coś wmusi w niego matka. Właśnie mu przeczytała, bo on sam nie czyta, o ślinie cieknącej z ust piosenkarki Marii Peszek. I o hamaku w Bangkoku, gdzie leczyła depresję. Od razu zrobiło się Grześkowi dziwnie. To nie tak, że artystce nie wierzy. Tylko dziwi go, że ze stanu podobnego do tego, w jakim był Jack Nicholson po lobotomii (to cytat z wywiadu), Maria tak się szybko otrząsnęła, a potem nagrała płytę. Grzesiek też chciałby tak cierpieć: kilka miesięcy w letargu, potem ciach i wracamy do roboty!

– Co ona wzięła, że to trwało tak krótko? – Grzesiek nie może się nadziwić. I jak to możliwe, że Maria Peszek chciała umrzeć tylko przez ostatni rok. On chce umrzeć od zawsze. A na pewno od czasu, gdy dostał od ojca pierwsze, ale nie ostatnie lanie pasem, do krwi. Za to, że stłukł talerzyk w polne kwiaty, jego ulubiony „Włocławek”. Grzesiek miał wtedy pięć lat. Ojciec umarł na serce, gdy Grzesiek zdawał maturę. Nie zdał, bo zażył leki nasenne. Skończyło się na płukaniu żołądka. – To dlatego, Grzesiu – stwierdził wtedy psychiatra – musisz do końca życia brać prochy. Więc brał, łykał codziennie. I co? – I jajco – mówi beznamiętnie.

Anja Orthodox, gwiazda gotyckiego rocka, po raz pierwszy do lekarza trafiła kilkanaście lat temu. Już wtedy dostała pigułki. Nie przynosiły poprawy. W końcu tak się zdołowała, że odstawiła leki. Lekarza też. – Moja depresja nie miała i nadal nie ma dużego nasilenia. Nie zmieniam się – jak niektórzy – w roślinę, nie patrzę przez całe dni w sufit. Ja tylko kamienieję – wyjaśnia. Bycie kamieniem oznacza na przykład, że nie odbiera telefonów. Albo nie włącza komputera. Dlaczego? – Bo tak – mówi Anja. – Chcę, ale nie włączę. Coś mnie blokuje.

No i jeszcze spanie, ile się tylko da. Bywało, że tygodniami leżała pod kołdrą. Szarą kołdrą. W końcu, dwa lata temu, zrobiło się już wokół Anji tak szaro, że wróciła do lekarza. Znów przepisał jej leki. O dziwo, tym razem pomogły.

Według statystyk już co dziesiąty Polak zapada na depresję. Przyznają się jednak do niej nieliczni. Wśród artystów: Kora, Kayah czy Kasia Klich, która kilka lat temu postawiła swoich znajomych na nogi wpisem na blogu, z którego wynikało, że chce ze sobą skończyć. Rocznie tę chorobę diagnozuje się u kilkuset tysięcy osób, a wkrótce chorych będzie zapewne więcej. W 2020 r. depresja – uważa Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) – będzie obok choroby niedokrwiennej serca najczęstszą przypadłością ludzkości.

– Depresja to nowy rodzaj raka, tylko że przeżera najpierw umysł, a potem ciało – mówi prof. Janusz Heitzman, prezes Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego. – Bo powodów, by cierpieć, mamy dużo, za dużo. Nie wytrzymujemy wyścigu szczurów, w dobie pracoholizmu nie mamy ani chwili na refleksję, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy. I nie mamy już tego hartu ducha, jaki miały choćby te pokolenia, które przeżyły naprawdę straszne czasy – wojnę i Holocaust.

Tymczasem w Polsce dramatycznie brakuje psychiatrów: na cały kraj mamy ich nieco ponad 2 tysiące (w Niemczech 6 tys.). Nakłady na zdrowie psychiczne należą do najniższych w Europie. Średnio w UE wynoszą 5 proc. całości wydatków państwa na zdrowie, u nas nieco ponad 3 proc. Politycy nie doceniają wagi problemu. Doceniają go za to firmy farmaceutyczne.


Era prozacu 

Dorotę pięć lat temu mąż, znany wrocławski biznesmen, rzucił dla młodszej. Trochę sobie popłakała, przez tydzień nawet mniej jadła. A potem poszła do psychiatry. – Bardzo, panie doktorze, cierpię – oświadczyła. Pan doktor nawet na nią nie spojrzał. Za to z marszu wypisał jej lek, wyjaśniając, że dzięki niemu zwiększy się Dorocie poziom odpowiednich substancji w mózgu.

– To znaczy? – zapytała nieśmiało. – To znaczy, że będzie pani już miała z górki, a nie pod – wzruszył ramionami. Faktycznie, miesiąc później Dorocie latało nawet to, że jej eksmąż zjawił się pod szkołą Kubusia z dziesięć lat młodszą od niej blondyną w kolii na szyi.

– Diamenty? Sorry, dziś największym przyjacielem kobiety są perełki z grupy SSRI – ironizuje i wybucha śmiechem. I tłumaczy: SSRI to tak zwane selektywne inhibitory zwrotnego wychwytu serotoniny, odpowiadającej za nastrój. Innymi słowy – antydepresanty.

Na zakończenie tamtej pierwszej wizyty psychiatra uraczył jeszcze Dorotę informacją, że dzisiaj w Polsce kobiety zapadają na depresję dwa razy częściej niż mężczyźni. A najbardziej te między 35. a 45. rokiem życia. Więc kiedy we wrześniu Dorota skończyła 40 lat, wytłumaczyła sobie, że ma kolejny powód, by sięgać po prochy. Brała je, gdy zaczął ją boleć kręgosłup po wakacjach w siodle na Mazurach (na których zresztą przeżyła intensywny, ale krótki romans z właścicielem stadniny). Także wówczas, gdy jesienią ubiegłego roku Kubuś zaczął przynosić ze szkoły same jedynki. Wreszcie zimą, gdy jak zwykle dopadła ją chandra, bo znowu wraz z pierwszym śniegiem w mieście zaczęły się korki.

– Smutek i lęk towarzyszące różnym zdarzeniom w naszym życiu są często mylone z depresją. Depresja to nie jest chwilowo obniżony nastrój wywołany doraźnymi zdarzeniami, tylko poważna choroba, która może być groźna dla życia – zapewnia dr Martyna Goryniak, psycholog i psychoterapeuta z Warszawy.

Dwa lata temu głośnym echem wśród psychiatrów i psychologów odbiła się książka polskiego psychoterapeuty i suicydologa Jarosława Stukana pod znamiennym tytułem „Toksyczna psychologia i psychiatria. Depresja a samobójstwo”. Autor udowadniał w niej, że w wielu przypadkach depresja mylona jest z przygnębieniem, nawet cierpieniem spowodowanym np. rozstaniem z ukochanym czy utratą pracy. Że naturalne, zdrowe reakcje na problemy dnia codziennego, na przeszkody, na które natrafiamy, traktowane są dziś często jak zaburzenie psychiczne. I że lekarze zamiast spróbować rozwiązać kłopoty, przecinają je, aplikując pacjentom leki.

– Jest taka pokusa, żeby sięgnąć po leki, bo one szybciej usuną objawy – zauważa dr Goryniak. – Jednak u wielu osób depresja jest reakcją na nierozwiązane i zaniedbane problemy i konflikty psychiczne, którymi po prostu trzeba się zająć. Taką możliwość stwarza psychoterapia.



Imitacja leczenia 

Rynek antydepresantów w Polsce wart jest dziś około 300 milionów złotych. – To biznes – przyznaje znany warszawski psychiatra, prof. Łukasz Święcicki. Zaznacza jednak, że wielu chorym leki na depresję rzeczywiście uratowały życie. Także jego pacjentom. A bywa, że trafiają do niego ledwo żywi, nawet w agonii. Bywa, że lekarz ma już do dyspozycji tylko elektrowstrząsy. A leki?

– No cóż, mamy tak proste i skuteczne rzeczy jak sole litu, które kosztują grosze – przyznaje psychiatra. – Ale żyjemy dziś przede wszystkim w erze prozacu i jego droższych następców. Problem tylko w tym, że skuteczność antydepresantów ocenia się zaledwie na 60 proc. To znaczy, że prawie co drugiemu pacjentowi nie pomagają wcale. – Niektórym nawet szkodzą – wzdycha prof. Święcicki.

Nie ma żadnych danych, ile antydepresantów sprzedaje się rocznie w polskich aptekach. Wiadomo jedynie, że ich podaż od lat 90. wzrosła kilkunastokrotnie. – Takie środki podlegają kontroli, o ile lekarz uzna, że mają być objęte refundacją. Wtedy jest rozliczany z recepty – przyznaje prof. Święcicki. – Ale wiele recept wypisywanych jest na sto procent odpłatności. Nie tylko przez psychiatrów, ale przez lekarzy najróżniejszych specjalności. Te są poza monitoringiem Narodowego Funduszu Zdrowia.

Efekt? Rok temu prawie 40 proc. antydepresantów przepisali Polakom interniści. Z jednej strony – twierdzą psychiatrzy – to dobrze, zwłaszcza na prowincji, gdzie specjalistów jest jak na lekarstwo, a chory w dramatycznej kondycji psychicznej może liczyć tylko na pomoc lekarza pierwszego kontaktu. Z drugiej strony, wielu pacjentów powinno takie środki zażywać pod ścisłą kontrolą, bo zdarza się, że w początkowym okresie mogą obniżać nastrój, nawet potęgować myśli samobójcze. Tymczasem zdarza się, że lekarze rodzinni aplikują je już kilkuletnim dzieciom. Tylko dlatego, że są niegrzeczne albo mają nerwowe tiki.

W lipcu tego roku brytyjski potentat farmaceutyczny GlaxoSmithKline na skutek ugody z amerykańską prokuraturą zgodził się zapłacić pacjentom z USA odszkodowanie w wysokości 3 miliardów dolarów. Za co? Między innymi za to, że jeden ze swoich antydepresantów reklamował właśnie jako lek dla dzieci. Z kolei sądy na Wyspach Brytyjskich są dziś zalewane przez pozwy pacjentów skarżących się, że lekarze przepisywali im pigułki na szczęście jak cukierki. W związku z czym nie mogą dalej bez pigułek żyć. Kilka procesów zakończyło się już przyznaniem przez sądy odszkodowań.

– I u nas tak będzie, jak w końcu pacjenci pójdą po rozum do głowy – kręci głową psychiatra z krakowskiego szpitala im. Babińskiego (prosi o anonimowość). – Wtedy, gdy zauważą, że zarówno lekarze, jak i państwo robią ich zwyczajnie w konia. To znaczy nikt im nie proponuje leczenia, a jedynie jego imitację.


W końcu się otruj 

Grzesiek z Krakowa po latach odstawił leki, bo przez głowę mu przeszło, że lepiej zadziała kozetka u psychologa. Zresztą, czy brał antydepresanty, czy ich nie brał, było identycznie. Trafił jakiś czas temu do psychiatry (jego stały lekarz był na urlopie), który szczerze przyznał, że z tymi prochami bywa różnie.

– Powiedział: pogadaj pan z ludźmi, wyjdź pan do nich, albo zaproś pan ich do siebie – żali się pacjent. Tylko kogo miałby dziś zaprosić? Do Grześka przychodzą już wyłącznie (nie licząc matki) nieproszeni goście, czyli ONI. Przychodzą w nocy, we śnie. I mówią. – Biedna ta twoja mama. Ile jeszcze chcesz być na jej emeryckim, dziurawym garnuszku? Dałbyś już, Grzesiek, jej spokój. W końcu się otruj. Tylko tym razem zrób to porządnie – podjudzają.

– Co w tym wszystkim jest najgorsze? – zastanawia się prof. Łukasz Święcicki, psychiatra. – Że ludzie z depresją po cichutku z naszych oczu znikają. Najpierw nie odbierają naszych telefonów, a potem zupełnie niezauważenie rozpływają się w niebycie.

Grzesiek z tym niebytem jeszcze niedawno nie chciał się pogodzić. Jakiś miesiąc temu w piżamce w misie zadzwonił do poradni zdrowia psychicznego. Powiedzieli mu, że państwowo przyjmą go w marcu przyszłego roku. A prywatnie? To od zaraz. Jedna wizyta u psychoterapeuty to koszt 70 złotych. Grzesiek rzucił słuchawką tak mocno, że telefon przestał działać."

ŻRÓDŁO: http://spoleczenstwo.newsweek.pl/kamien-zwany-depresja,96847,1,1.html (pierwsza strona, których jest pięć).


"Smutne filmy poprawiają nastrój.


Wyciskacze łez mogą sprawić, że widzowie będą się czuli bardziej szczęśliwi - twierdzą amerykańscy naukowcy.

Jak pisze internetowe wydanie „Communication Research”, uczeni z Ohio State University wykryli, iż oglądanie filmowych dramatów powoduje, że na krótki czas wzrasta nasze poczucie szczęścia. Śledząc perypetie fikcyjnych bohaterów zaczynamy bowiem myśleć o bliskich nam ludziach i skupiamy się na dobrych stronach naszego życia. - Tragiczne historie często dotyczą wielkich miłości i w związku z tym, skłaniają widzów do myślenia o ukochanych osobach i dobrodziejstwach ich własnego życia – tłumaczy Silvia Knobloch-Westerwick, główna badaczka.

Badanie zostało przeprowadzone na 361 studentach, którzy oglądali skróconą wersję filmu „Pokuta” z 2007 roku, opowiadającego historię dwojga kochanków, którzy zostają rozdzieleni i ostatecznie giną jako ofiary wojny. Uczestnikom badania zmierzono poziom szczęścia przed i po wyświetleniu filmu. Kilkakrotnie podczas oglądania, jak również po zakończeniu seansu, pytano badanych o odczuwane przez nich emocje. Na koniec pisali oni także o swoich wrażeniach dotyczących filmu oraz o ogólnych przemyśleniach.

Okazało się, że osoby, które były najbardziej zasmucone filmem, czerpały większą przyjemność z jego oglądania oraz wykazywały większą skłonność do myślenia o swoich bliskich. Wzrastało też ich poczucie szczęścia. Jednak pozytywny skutek oglądania smutnych obrazów dotyczy tylko ludzi, którzy zaczynają zastanawiać się nad związkami z innymi. Dobrostan psychologiczny tych, których myśli koncentrują się wyłącznie na nich samych, nie ulega zmianie.

- Dramaty nie zwiększają u ludzi poczucia szczęścia z powodu wzmożonego myślenia o nich samych. Wpływają one na widzów, bo pomagają im docenić ich własne relacje międzyludzkie – komentuje Silvia Knobloch-Westerwick. Badaczka twierdzi też, że jej praca może pomóc w wyjaśnieniu, dlaczego dramaty, choć smutne, są tak popularne wśród widzów."



"Depresja: jak rozpoznać symptomy.


Większość z nas doskonale zna emocjonalne symptomy depresji, niewielu jednak wie, że ta choroba wiąże się także z całym zestawem dolegliwości fizycznych. Co powinno Cię zaniepokoić?

Osoby z depresją bardzo często uskarżają się na tę dolegliwość. Jeśli dotąd miałaś problemy migrenowe, depresja może je nasilić.

Bóle pleców.
Bóle pleców, ramion, odcinka lędźwiowego kręgosłupa, mogą nasilić się w czasie depresji. Uczucie ogólnego rozbicia i bóle mięśni także mają często podłoże psychiczne.

Kłucie w piersiach.
Ten rodzaj bólu należy natychmiast skonsultować z lekarzem, żeby wykluczyć chorobę wieńcową. Depresja lubi „podszywać się“ pod kłopoty z sercem i daje bardzo podobne objawy.

Problemy trawienne.
Uczucie pełności w żołądku, przelewania, wzdęcia, występujące na przemian biegunki i zaparcia bardzo często mają podłoże psychosomatyczne. Oczywiście nie należy lekceważyć tych objawów i przede wszystkim skonsultować się z lekarzem. Depresja wpływa często na naszą wagę i zmianę przyzwyczajeń żywieniowych. Niektóre osoby dotknięte tą chorobą „zajadają“ problemy (zwłaszcza dostarczając organizmowi węglowodanów), inne przestają odczuwać łaknienie i gwałtownie chudną.

Wyczerpanie i problemy ze snem.
Depresja często powoduje problemy z zaśnięciem lub, wręcz przeciwnie, z obudzeniem się. Jeżeli rano trudno Ci się zwlec z łóżka, czujesz się wyczerpana, zniechęcona i nie wyobrażasz sobie poranka bez filiżanki smolistej kawy, lub jeśli budzisz się o czwartej nad ranem i długo nie możesz zasnąć – to mogą być pierwsze symptomy „choroby duszy“.

Większość leków przeciwdepresyjnych powinna wpłynąć na złagodzenie fizycznych objawów depresji, czasem jednak lekarz będzie musiał zastosować dodatkową terapię, dlatego nie wahaj się rozmawiać z nim o wszelkich objawach - nie tylko tych, które z Twojego punktu widzenia wiążą się z chorobą."



"Jak żyć z depresją, ale nie w depresji?


Kontynuując serię "książkowych spotkań w gabinecie psychologa-terapeuty" Ewa Woydyłło podejmuje temat depresji. Na rynek trafi poradnik "Bo jesteś człowiekiem, czyli jak żyć z depresją, ale nie w depresji".

– Z depresją nie można wygrać, ale można się jej przeciwstawić – najlepiej zanim całkowicie nami zawładnie – apeluje terapeutka Ewa Woydyłło i dodaje, że "depresja jest chorobą smutku, chronicznego braku uśmiechu. Dotyka najczęściej osób, które ćwiczą się w stanach depresyjnych latami, od młodości, od dzieciństwa. Z biegiem czasu umieją odczuwać jedynie przykre uczucie na każdy temat albo bez tematu. Umieją myśleć negatywnie o wszystkim, przede wszystkim o samych sobie".

Autorka, znana terapeutka, rozpoczyna od zdiagnozowania choroby i odróżnienia jej od okresowego obniżenia nastroju, z którym często depresja bywa mylona.

– Dawniej na depresję mówiło się bardziej poetycko - nostalgia, apatia...Jeszcze na początku XX wieku mówiono o melancholii, czyli stanie zadumy i smutku. Gdy zaczęła rozwijać się psychiatria, czyli od Freuda, Junga i Adlera, powstało słowo "depresja", które semantycznie oddaje sens choroby. Jest to coś, co jest poniżej pewnej normy. Tak, jak Holandia ma duże obszary depresji lądowej, ponieważ leży poniżej poziomu morza, to tutaj depresją nazywamy stan obniżonego nastroju – tłumaczyła Ewa Woydyłło

Autorka namawia czytelnika do uważnej samoobserwacji, ale i do korzystania z pomocy psychologa i lekarza. Opisuje możliwości leczenia depresji, poczynając od sposobów niemedycznych, a kończąc na różnych wariantach terapii profesjonalnych. Przekonuje, że psychoterapia, terapia indywidualna czy grupowa lepiej służą walce z chorobą niż leczenie farmakologiczne. Książka pozwala zrozumieć depresję i przekonuje, że z tej choroby można się wyleczyć.

W ramach promocji książki "Bo jesteś człowiekiem. Żyć z depresja, ale nie w depresji", która ukazała się nakładem Wydawnictwa Literackiego, Ewa Woydyłło spotka się z czytelnikami: 14 marca w Katowicach (Empik CH Silesia), 15 marca we Wrocławiu (Empik Renoma) oraz 16 marca w Poznaniu (Empik Megastor)."


A jak nie jestem człowiekiem...? xD Tak na marginesie, to akurat 15 marca mam urodziny xDD



"Anhedonia, czyli uwięziona radość życia.


Nie musisz całe życie walczyć. Nie musisz spełniać oczekiwań innych. Nauczyć się cieszyć tym, co już osiągnąłeś. To przesłanie tegorocznych spotkań w ramach Forum Przeciw Depresji.

- Coś było ze mną nie tak. Zawsze wydawało mi się, że jestem optymistką. Aż tu nagle taka zmiana. Nic nie dawało mi radości. Było mi wszystko jedno. Nie odbierałam telefonów, nie odpisywałam na mejle. Zamknęłam się w sobie. Z nikim nie chciałam być. Nikomu nie chciałam opowiadać o swoim kłopocie. O swojej chorobie. O depresji - powiadała pani Anna na spotkaniu, które odbyło się w środę w ramach Forum Przeciw Depresji.

Na początku jakoś sobie radziła. Nie poddawała się. Ale było coraz gorzej. - Niemal w ogóle przestałam spać. Zasypiałam na 15 minut i budziłam się z lękiem. W sklepie najprostsze, codzienne zakupy sprawiały mi trudność. Bez powodu, nagle w autobusie wybuchałam płaczem – opowiada pani Anna. Wtedy postanowiła zacząć się leczyć. Najpierw do swoich kłopotów przyznała się córce, potem opowiedziała o nich koleżance. Ta pomogła jej znaleźć bardzo dobrego psychiatrę. Od tego czasu minęły dwa lata. Wróciła jej radość życia. Znów cieszą ją drobne przyjemności, jak choćby świeżo parzona poranna kawa.

Historia pani Anny to przykład typowej osoby chorej dziś na depresję. Teraz chorują bowiem na nią nie tylko osoby, które doświadczyły nieszczęścia, ale także ludzie spełnieni zawodowo, zamożni, określani mianem ludzi sukcesu. – Dawniej nasi pacjenci leżeli w szpitalu. Dziś to są fighterzy, którzy za żadną cenę nie chcą się poddać chorobie, którzy chodzą do pracy, odwożą dzieci do przedszkola, ale nic nie daje im radości. Nic nie mamy przeciwko temu, by chory na depresję pracował, ale taki heroizm nie ma sensu – mówi prof. Bartosz Łoza z Kliniki Psychiatrii Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Na szczęście, są dobrzy specjaliści, którzy mogą pomóc tym chorym, a ponadto w ciągu ostatnich kilku lat pojawiły się dwa nowe skuteczne leki.

By jednak rozpocząć leczenie, trzeba umieć przyznać się do własnej słabości. - Nic nie da zamknięcie się w sobie, nie przyznawanie się do choroby, nie mówienie o niej -mówi prof. Łoza. Wie o tym doskonale pani Anna, ale przyznaje, że nie jest to proste. - Ludzie, którzy mnie otaczali, byli zdziwieni, gdy mówiłam, że nie daję rady. Wielokrotnie słyszałam: „Jak to ty sobie nie poradzisz. To nie możliwe, ty nie możesz mieć depresji”. Zaczynałam im wierzyć. I brnęłam dalej – mówi pani Anna.

Czuła się jednak coraz bardziej wypalona. Zapominała, że dawniej miała pasje, zainteresowania, że nawet małe rzeczy sprawiały jej radość. Odkryła to wszystko, gdy zaczęła terapię. - Leki cudownie zadziałały – mówi. Zaczęła znowu pracować, ale co najważniejsze praca znowu dawała jej radość. – Zastanawiałam się, kiedy wrócę do dawnej ja – mówi. Poczuła się silna i uznała, że leki nie są jej już potrzebne, że sama sobie w życiu poradzi.

Trzy miesiące później choroba znowu wróciła. Pani Ani musiała więc zacząć brać leki. – Odstawienie leków bez konsultacji z lekarzem to najczęstszy błąd, jaki popełniają nasi pacjenci. Ale nie jedyny. Wielu, jak pani Ania, ogląda się za siebie i marzy, by wrócić do tego co było kiedyś, do czasów sprzed choroby. A to nie jest możliwe. Trzeba zmienić nastawienie i nauczyć się żyć w nowej rzeczywistości – mówi prof. Łoza.

W ciągu ostatnich dziesięciu, dwudziestu lat zmienił się jednak nie tylko profil chorego na depresję. – Zmieniło się też podejście do ludzi chorych, coraz więcej wiedzą o depresji zwykli ludzie, nie-lekarze, a chorzy mają coraz lepszą opiekę – uważa Olga Bończak, aktorka, której dwa razy w życiu przyszło pomagać bardzo bliskim osobom z depresją. Najpierw dziesięć lat temu zachorował jej ówczesny mąż. - Wtedy o chorobie nic nie wiedziałam. Kiedy Jacek zamknął się w sobie, myślałam, że to typowa reakcja artysty na recenzje krytyków, że tak odreagowuje ich opinie. Nie przypuszczałam, że to poważny stan – opowiada aktorka. Najgorsze jednak było, kiedy pan Jacek zaczął leczenie. – Chyba nie miał właściwej terapii. Jego stan się pogarszał, a ja nie wiedziałam jak mu pomóc. Próbowałam porozmawiać o tym z lekarką, ale ta mnie zbyła.

- Powiedziała, że leczy tylko pacjenta, a nie całą jego rodzinę. Byłam bezradna i bałam się, bo choroba mojego męża ocierała się o agresję – mówi Olga Bończak. 
Zupełnie inaczej opowiada o depresji swojej przyjaciółki. – Nie dość, że wiele więcej wiedziałam o chorobie, to na dodatek Beata trafiła pod opiekę doskonałych lekarzy. Pomagali nie tylko jej, ale także ja mogłam się ich poradzić. Zapytać, co zrobić, by mądrze pomóc, a nie osaczać przyjaciółki – mówi Olga Bończak i dodaje: – Jestem pewna, że Beata wkrótce wyjdzie z choroby. Te doświadczenia życiowe pokazały mi też, że często stawiamy sobie zbyt wielkie wymagania, że próbujemy spełnić oczekiwania innych, zamiast czerpać radość z tego, co już osiągnęliśmy.

TAK NA MARGINESIE... 
„Nie potrafisz cieszyć się życiem. Jesteś taki sam jak ten twój Nowy Jork. Jesteś wyspą”. To cytat z filmu Woody’ego Allena „Annie Hall”. Obraz miał się początkowo nazywać „Anhedonia”, ale tytuł wydał się zbyt dziwny i przez to mało nośny z marketingowego punktu widzenia. Producenci przekonali więc Woody’ego Allena, by go zmienił. Tytuł „Annie Hall” był zatem kompromisem, który udało się z wielkim trudem osiągnąć zaledwie kilka tygodni przed premierą."



"Osoby z depresją mimowolnie pogarszają sobie nastrój.


Spacer, kino albo inne zajęcia poprawiające nastrój nie zawsze pomagają cierpiącym na depresję lub lęki. Dzieje się tak dlatego, że jednocześnie chorzy mimowolnie sami pogarszają sobie nastrój przez "czarne" myśli - wynika z badań dr Magdaleny Nowickiej z SWPS.

Badania wykazały, że wbrew powszechnemu, intuicyjnemu przekonaniu, iż depresja i lęk związane są z nieumiejętnością poprawy nastroju, zarówno osoby cierpiące na depresję, jak i stany lękowe potrafią uruchomić kontrolowane strategie poprawy nastroju (np. wybrać się na spacer bądź do kina, aby poprawić sobie samopoczucie).

- Czasem zabiegi te pozostają jednak nieskuteczne z powodu automatycznie działających zabiegów obniżania nastroju - tłumaczy autorka badań.

Chodzi o to, że zarówno ci, którym dokucza depresja, jak i pacjenci z lękami w sposób niezależny od woli "uruchamiają poznawcze i behawioralne zabiegi zmierzające do pogorszenia nastroju", czyli odruchowo zaczynają robić lub myśleć coś, co pogłębia ich zły nastrój.

- W depresji są to przede wszystkim zabiegi związane z nasilaniem przeżywanego już nastroju negatywnego (np. utrzymywanie przekonania, że po jednym niepowodzeniu zaraz przyjdą następne), w przypadku lęku - osłabiania nastroju pozytywnego (np. przypisywanie własnych sukcesów innym i przekonanie o własnej niekompetencji)" - wyjaśnia badaczka.

Najtrudniej jest najciężej chorym. Nie tylko rzadziej decydują się oni na świadomą aktywność poprawiającą nastrój, ale też słabiej ona na nich działa.

- Osoby depresyjne i lękowe, w tym zarówno cierpiące na zaburzenia o charakterze klinicznym, jak i osoby z zaburzeniami nastroju, które nie wymagają interwencji terapeuty (tzn. subklinicznie depresyjne), mimowolnie i automatycznie obniżają swój nastrój. Obie grupy badanych potrafią stosować kontrolowane metody poprawiające nastrój. Jednakże pacjenci kliniczni są do tego zdolni w mniejszym stopniu, gdyż większy wpływ na ich psychikę mają zabiegi automatyczne, którym się łatwo poddają. Osoby subklinicznie depresyjne, w odróżnieniu od osób wymagających leczenia, mogą same zapanować nad gorszymi momentami związanymi z obniżeniem nastroju - mówi dr Nowicka.

Jej zdaniem, wyniki badań sugerują, że osoby cierpiące na kliniczną postać depresji lub lęków powinny być zachęcane przez terapeutów do stosowania zabiegów kontrolowanych, tak aby z czasem poprawa nastroju stała się u nich działaniem zautomatyzowanym.

Zaburzenia związane z pogorszeniem nastroju stanowią jeden z najbardziej rozpowszechnionych problemów psychicznych. Szacuje się, iż około 20 proc. dorosłych oraz nawet 50 proc. dzieci i młodzieży cierpi na objawy związane z pogorszeniem stanu emocjonalnego, które coraz częściej wymagają interwencji klinicznej.

Projekt badawczy "Specyfika regulacji nastroju u osób depresyjnych i lękowych" został zrealizowany w ramach grantu promotorskiego finansowanego przez MNiSW pod kierunkiem prof. Magdaleny Marszał-Wiśniewskiej. Badania zrealizowała dr Magdalena Nowicka z Katedry Różnic Indywidualnych SWPS. W ramach projektu zrealizowano trzy główne badania w latach 2009-2010. W pierwszym badaniu przebadano 39 pacjentów psychiatrycznych z rozpoznaniem depresji jednobiegunowej, 31 pacjentów psychiatrycznych ze zdiagnozowanymi w momencie rozpoczęcia badania zaburzeniami lękowymi uogólnionymi, zaburzeniami lękowymi z napadami lęku (lęk paniczny) oraz z zaburzeniami obsesyjno-kompulsyjnymi z przewagą myśli czy ruminacji natrętnych oraz 39 osób zdrowych. W dwóch kolejnych grupę badanych stanowili studenci warszawskich szkół wyższych, u których diagnozowano poziom nasilenia objawów depresyjnych i lękowych za pomocą metod kwestionariuszowych.

We wszystkich badaniach deklarowaną częstość stosowania kontrolowanych zabiegów regulacji nastroju mierzono za pomocą specjalnie skonstruowanego do tego celu kwestionariusza. W drugim i trzecim badaniu wykorzystano dodatkowo metody eksperymentalne, mające na celu analizę rzeczywistych zmian nastroju zachodzących u osób badanych w sytuacji badania. W tym celu wykorzystano w sposób nowatorski emocjonalną wersję testu decyzji leksykalnych, stosowanego dotychczas w psychologii głównie w celu badania specyfiki funkcjonowania poznawczego."



"Kiedy człowiek wybiera śmierć. Prof. Konrad Michel dla "Newsweeka".


Prawdziwi faceci ze wszystkim radzą sobie sami – ten stereotyp sprawia, że wśród samobójców jest tak dużo biznesmenów i polityków – mówi psychiatra prof. Konrad Michel.

Newsweek: Czy istnieją takie sytuacje w życiu, z których jedynym wyjściem jest samobójstwo? 
Prof. Konrad Michel: Ponad połowa ludzi w każdej populacji – bardzo wyraźnie pokazują to wszystkie badania – nigdy nie rozważała samobójstwa jako realnej możliwości. Ci ludzie żyją w tym samym świecie, co samobójcy, doświadczają tych samych trudnych sytuacji, a jednak w żadnym momencie życia nie próbują rozwiązać swoich problemów przez śmierć. Nigdy nie wydaje im się ona żadnym wyjściem.

Newsweek: A może czasem mimo wszystko nim jest?
Prof. Konrad Michel: Nigdy niczego takiego nie widziałem. Całe życie zajmuję się prewencją samobójstw, rozmawiałem z tysiącami pacjentów po próbach samobójczych, zapoznałem się z tysiącami opisów przypadków ludzi, którzy popełnili samobójstwo, i mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że są sytuacje, w których ludziom się wydaje, że jedynym wyjściem jest śmierć, ale zawsze w takim przypadku się mylą.

Newsweek: Ktoś, kto decyduje się na tak drastyczny krok, musi być przekonany, że nie ma innej możliwości. Na czym pana zdaniem opiera się taka ocena sytuacji? 
Prof. Konrad Michel: Nakładają się tutaj trzy problemy. Po pierwsze, perspektywa samobójstwa pojawia się zazwyczaj wtedy, kiedy życie człowieka – zawodowe lub osobiste, albo jedno i drugie – w sposób drastyczny się załamuje i nie jest on w stanie dalej realizować swoich celów. Po drugie, ludzie, którzy popełnili samobójstwo albo podjęli taką próbę, cierpią najczęściej na rozmaite zaburzenia psychiczne. Szacuje się, że od 50 do 70 proc. takich osób cierpi na kliniczną depresję. Po trzecie zaś, kiedy oba te czynniki, czyli załamanie życiowe i depresja, nałożą się na siebie, daje o sobie znać dość powszechne dla współczesnej zachodniej kultury zjawisko, czyli nieumiejętność szukania pomocy. Czy raczej niezdolność do radzenia sobie z własną słabością. Taka bezradność, wyrażająca się w nieumiejętności zwrócenia się o pomoc, charakterystyczna jest przede wszystkim dla aktywnych zawodowo mężczyzn. Dla biznesmenów czy polityków. Oni często są zbyt dumni, żeby poprosić o pomoc.

Newsweek: Wolą się zabić, niż przyznać do słabości?
Prof. Konrad Michel: Tak, wolą się zabić. Wizyta u psychiatry jest cały czas postrzegana w większości krajów zachodnich jako dowód słabości. Siła tego stereotypu jest nieprawdopodobna. W Stanach Zjednoczonych – do których przylgnęła nieprawdziwa łata psychiatrycznego społeczeństwa – organizowane są nawet kampanie społeczne adresowane do mężczyzn. „Prawdziwy facet, prawdziwa depresja” – to jedno z haseł używanych w takich kampaniach. Stereotyp, a także nakaz społeczny, presja wytwarzana przez otoczenie sugerują bowiem coś dokładnie odwrotnego – prawdziwi faceci radzą sobie ze wszystkim sami.

Newsweek: Andrzej Lepper, zmarły śmiercią samobójczą polski polityk, był właśnie w ten sposób postrzegany. 
Prof. Konrad Michel: Czytałem o nim. Wiem, że był bardzo wyrazisty, miał radykalne poglądy, a jego metody działania i zachowanie wywoływały kontrowersje. Myślę, że Lepper doskonale pasuje do wzorca, o którym mówię. Tacy mężczyźni żywią często bardzo głębokie przekonanie, że są niezniszczalni. Że każdą trudność i każdy problem są w stanie – i muszą – pokonać samodzielnie. Tymczasem to przekonanie jest całkowicie nierealistyczne. Nie istnieją ludzie samowystarczalni. Istnieją natomiast ludzie, którzy wyobrażają sobie, że tacy są. I to oni bardzo często popełniają samobójstwo.

Newsweek: Wielu polskich dziennikarzy i polityków zareagowało na śmierć Leppera niedowierzaniem dokładnie z tych powodów, które pan wymienia jako najbardziej charakterystyczne dla samobójców. 
Prof. Konrad Michel: Otóż to. Wiele cech uchodzących w powszechnym odbiorze za oznaki siły w istotny sposób łączy się z podwyższonym prawdopodobieństwem samobójstwa. Na przykład impulsywność czy agresja. Ludzie, którzy z natury działają impulsywnie i agresywnie, popełniają samobójstwa częściej niż ci, którzy nie mają takich cech.

Newsweek: Ich agresja zmienia tylko kierunek – z obiektów zewnętrznych przenosi się na nich samych.
Prof. Konrad Michel: Ale nie bez powodu. Kluczową rolę odgrywa coś, co w psychiatrii określa się mianem obrazu siebie. Każdy z nas w ciągu całego życia tworzy sobie taki obraz – niekoniecznie adekwatny, często złożony z rozmaitych życzeń, fantazji czy marzeń. Jest on poddawany nieustannej weryfikacji, nieustannie zderza się z rzeczywistością. 
Ludzie, którzy – tak jak Andrzej Lepper – wywodzą się raczej z biednych środowisk i do wszystkiego dochodzą sami, w bardzo dużym stopniu budują obraz siebie na podstawie swoich zewnętrznych osiągnięć: pozycji społecznej, dochodów, także popularności, sympatii czy podziwu, jakim darzą ich inni. Takie osoby mają tendencję do stawiania wszystkiego na jedną kartę, mają poczucie, że stworzyli swoje życie – i siebie – niejako od zera, a zatem wszystko, co realne, to ich sukcesy. Dlatego żyją w ogromnym napięciu, w często tłumionym, ale nieustannym stresie i lęku przed utratą tego, co sobie wypracowali. Porażka równa się w ich odczuciu całkowitej zagładzie. Rzeczywistość jest czarna albo biała. Albo jestem na szczycie, albo na dnie. Nie ma stanów pośrednich. Nie ma miejsca na zróżnicowanie i niuanse, z których składa się realne życie. 
Ludzie o stabilnej psychice potrafią przechodzić w życiu rozmaite fazy – mniejsze lub większe porażki, mniejsze lub większe sukcesy – nie tracąc jednocześnie pewnego elementarnego poczucia równowagi. Ich obraz siebie nie zależy w tak ogromnym stopniu od zewnętrznych osiągnięć, od zewnętrznej pozycji. Osoby, które później podejmują próby samobójcze, wtedy, gdy odnoszą porażkę, mają poczucie, że tracą wszystko. Nie mogą już dalej realizować swoich celów, nagle znajdują się w pustce. Wtedy zaczyna się u nich rozwijać depresja, pojawiają się myśli samobójcze. Jeszcze przez pewien czas – dłuższy lub krótszy – podtrzymują ten dawny, wyidealizowany obraz siebie. Ale w pewnym momencie nie są już w stanie dalej się okłamywać.

Newsweek: Co decyduje o tym, kiedy taki moment ostatecznie nadchodzi? Znajomi Andrzeja Leppera twierdzili, że nie zauważyli w jego zachowaniu nic, co mogłoby zapowiadać tragedię. Na kilka dni przed śmiercią rozmawiał z nimi, robił plany, umawiał się na spotkania. Tak postępuje zresztą wielu samobójców. Ale komuś, kto nigdy nie miał takich myśli, wydaje się to wręcz niewyobrażalne. 
Prof. Konrad Michel: Każde samobójstwo jest na swój sposób tajemnicze. W każdym jest coś, o czym się nigdy nie dowiemy. Coś bardzo osobistego, niewyrażonego za życia, a tym bardziej niemożliwego do odtworzenia po śmierci. Coś, czego możemy się tylko domyślać. Rozmawiałem z wieloma ludźmi, którzy podejmowali próby samobójcze, i na tej podstawie – a także na podstawie doświadczeń innych psychiatrów – mogę powiedzieć, że za każdym samobójstwem stoi jakaś logika. Czasami bardzo osobista, niepowtarzalna. Za każdym samobójstwem, mówiąc inaczej, stoi jakaś historia, jakaś spójna opowieść, na którą składa się indywidualny splot myśli i emocji uzależniony w dużym stopniu od biografii, osobowości i wielu innych czynników. 
Są jednak pewne powtarzające się schematy zachowań. I można wśród samobójców wyróżnić – zastrzegam, że to klasyfikacja bardzo generalna – dwie zasadnicze grupy. Członkowie pierwszej przez długi czas od momentu podjęcia decyzji o odebraniu sobie życia potrafią żyć, jak gdyby nic się nie działo. W sensie zewnętrznym, społecznym funkcjonują doskonale. Choć ich wewnętrzny obraz siebie już dawno uległ destrukcji, fasada pozostaje nienaruszona. Robią plany, umawiają się na spotkania, wykupują wakacje i nagle, z pozoru bez przyczyny, popełniają samobójstwo. Członkowie drugiej grupy działają bardziej impulsywnie, najczęściej w bezpośredniej reakcji na jakieś mniej lub bardziej dramatyczne wydarzenie: utratę pracy, partnera, jakichś innych dóbr. Te dwie grupy łączy jednak jedno – nie ma samobójstwa bez przyczyny. Zawsze jest jakiś impuls, jakiś wyzwalacz.

Newsweek: W życiu Andrzeja Leppera pomiędzy czwartkiem, kiedy rozmawiał ze współpracownikami, a piątkiem, kiedy się powiesił, nic się w sensie obiektywnym nie zmieniło. Choć być może on dostrzegł w swoim położeniu coś, czego wcześniej nie widział. 
Prof. Konrad Michel: Tym wyzwalaczem najczęściej jest depresja. Zakładam, że Andrzej Lepper miał depresję. W przypadku polityków najpierw odnoszących sukcesy, a później doświadczających dotkliwej porażki – i nie tylko w przypadku polityków – depresja staje się podstawowym czynnikiem zwiększającym ryzyko samobójstwa. Wtedy wszystkie ciemne i negatywne strony osobowości i sytuacji, w jakiej ktoś się znalazł, ulegają wyolbrzymieniu, wyostrzeniu. 
Kiedy ktoś odnosi same sukcesy i wszystko mu się układa, jego obraz siebie staje się coraz bardziej pozytywny, pozbawiony negatywnych cech. Są one bowiem – rozmaite słabości, niedoskonałości, kompleksy, lęki – spychane na drugi albo trzeci plan. Gdzieś pod poziom świadomości. Kiedy jednak pojawia się depresja, a wraz z nią kłopoty ze snem, radykalny spadek nastroju czy natrętne myśli, wtedy wszystko to, co było tak starannie izolowane, wraca ze zwielokrotnioną siłą. Ludzie myślą, że ich życie jest kompletnie nic niewarte, że nic już nie da się zrobić. Jedynym wyjściem z takiej sytuacji wydaje im się śmierć. 
Jestem psychiatrą i przy każdej nadarzającej się okazji zawsze podkreślam: depresja jest chorobą, którą można i należy leczyć. Większość moich pacjentów to ludzie, którzy przez miesiące, a nawet lata potrafili świetnie funkcjonować społecznie, a jednocześnie żyli w rozpaczy. Rzecz w tym, że leczenie trzeba podjąć jak najszybciej – najlepiej już przy pierwszych symptomach. Bo nieleczona depresja z dużym prawdopodobieństwem prowadzi do samobójstwa. Podkreślam – nie ma samobójstw, które biorą się z niczego.

Newsweek: W zachodniej kulturze mamy jednak tradycję dokładnie przeciwną tej, którą pan reprezentuje. Myślę tu z jednej strony o filozofii, która wielokrotnie występowała w obronie samobójstwa jako racjonalnego, możliwego sposobu zakończenia życia. Z drugiej – o takich postaciach jak Thomas Szasz, słynny antypsychiatra, autor kilku książek o samobójstwie, który twierdzi, że psychiatryczna prewencja to tak naprawdę zamach na naszą wolność.
Prof. Konrad Michel: Oczywiście, że mamy prawo decydować o swoim życiu i śmierci. Ale te stanowiska, o których pan mówi, to pewnego rodzaju ekstremum. Thomas Szasz jest – delikatnie mówiąc – daleko od rzeczywistości. Dzisiejsza medycyna dysponuje niezwykle precyzyjnymi narzędziami obrazującymi procesy neurofizjologiczne. W przypadku depresji i samobójstwa nie ma mowy o żadnej wolności. Widać to bardzo wyraźnie – mózg człowieka cierpiącego na depresję funkcjonuje nieprawidłowo. Taki człowiek nie jest w stanie racjonalnie ocenić swojej sytuacji, nie jest sobą. Dzisiejsza nauka naprawdę dobrze rozpoznała te procesy. Nie znaczy to, że mamy doskonałe sposoby leczenia, do tego nam jeszcze daleko, ale mechanizmy chorobowe rozumiemy już w stopniu bardzo zaawansowanym.

Newsweek: Chce pan w gruncie rzeczy powiedzieć, że nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby z własnej woli odejść z tego świata?
Prof. Konrad Michel: Dokładnie tak uważam. Zdrowy psychicznie człowiek nigdy się nie zabije. Sytuacja, w której ktoś niecierpiący na depresję albo inne zaburzenia psychiczne dokonuje racjonalnego bilansu swoich porażek i sukcesów, a w jego rezultacie wybiera śmierć, to kompletna abstrakcja. Możliwa tylko w teorii. W praktyce – absolutnie nie."