czwartek, 7 marca 2013

Zaginiony kontynent odnaleziony, samotna gwiazda, kiedy Słońce pożre Ziemię, jak starzeją się gwiazdy, wszechświat bardzo wielkim niczym, najdalszy kosmos, jak i kiedy skończy żywot Międzynarodowa Stacja Kosmiczna... / Sakhe.

Hej, choroba mnie chyba bierze, zostałam w domu i włączyłam na trochę kompa, więc przy okazji dodaję posta ;).

"Zaginiony kontynent odnaleziony między Indiami a Madagaskarem.


Mauritania widoczna jako jaśniejszy niebieski
 kolor między Madagaskarem a Indiami.
 źródło: maps.google.com
Mauritia, bo tak nazywa się odkryty kontynent, leży głęboko pod wodami Oceanu Indyjskiego. Jego pozostałością są m.in. Seszele i wyspa Reunion

Fragmenty zatopionego kontynentu leżą na północny wschód od Madagaskaru. Według międzynarodowego zespołu geologów, którzy opublikowali odkrycie w piśmie Nature Geoscience, mikro-kontynent powstał 83 - 61 milionów lat temu. Wówczas płyta tektoniczna, na której zatopiony ląd leży, oderwała się od Madagaskaru i zaczęła dryfować w stronę Indii.

Jednak w odróżnieniu od samej wyspy szybko zniknął pod wodami oceanu. Nie podzielił też drogi olbrzymiego subkontynentu Indyjskiego, który po oderwaniu się od Afryki przez miliony lat dryfował w stronę Azji. A w końcu się z nią zderzył tworząc półwysep Dekan i najwyższy łańcuch górski świata – Himalaje.

- Mauritia została porozcinana przez podwodne grzbiety oceaniczne. Jej zniszczenia dopełniły erupcje wulkanów, które ostatecznie zakryły zatopiony ląd nowymi masami lawy. Jedynymi pozostałościami kontynentu, które pozostały na powierzchni są wyspy Seszele, Reunion i Mauritius– pisze w artykule Bjørn Jamtveit, geolog z Uniwersytetu z Oslo. Zresztą od tej ostatniej zaginiony kontynent dostał swoją nazwę.

Według naukowców którzy donieśli o odkryciu dowodem na istnienie zatopionego kontynentu są obecne w piasku na plażach Mauritiusa ziarna cyrkonu. Ten niezwykle stary minerał ma 600 milionów lat podczas gdy najstarsze bazalty na wyspie nie mają więcej niż 8,9 mln lat – donosi autor artykułu. Zdaniem Jamtveit i jego kolegów ziarna cyrkonu, wypłukane na powierzchnię przez podwodne wulkany, są fragmentami starodawnej skorupy kontynentalnej, która obecnie spoczywa w głębinach oceanu.

Autorzy twierdzą również, że pod powierzchnią oceanów mogą znajdować się inne tego typu kontynenty, zakryte nowszymi – w skali geologicznej – masami zastygłej lawy. Dotychczas jedynym znanym zatopionym kontynentem był fragment masy lądowej, który oderwał się od Australii ok 70 mln lat temu – Dziś 90 procent tego kontynentu znajduje się pod wodą. Pozostałe 10 procent to Nowa Zelandia."



Tutaj coś z piątku, 27.05.2011, 17:17... Jakoś mnie korciło, żeby o tym tu wspomnieć ;).

"Odkryto bardzo jasną i dziwnie samotną gwiazdę.




Niezwykle jasną pojedynczą gwiazdę odnaleziono w pobliskiej galaktyce. Gwiazda jest trzy miliony razy jaśniejsza niż nasze Słońce. Wszystkie poprzednie podobne "supergwiazdy" zostały znalezione w gromadach, ale ta wspaniała latarnia świeci samotnie.

Pochodzenie tej gwiazdy jest owiane tajemnicą. Czy powstała w izolacji czy została wyrzucona z gromady? Każda z tych opcji stawia przed astronomami wyzwania odnośnie zrozumienia procesów formowania się gwiazd.

Międzynarodowy zespół astronomów w celu przeanalizowania gwiazdy wykorzystał ESO Very Large Telescope(VLT). Ciało niebieskie o oznaczeniu VFTS 682 znajduje się w Wielkim Obłoku Magellana, małej sąsiedniej galaktyce Drogi Mlecznej. Analizując światło gwiazdy za pomocą instrumentu FLAMES, odkryto, że jest około 150 razy większa od masy naszego Słońca. Gwiazdy takie jak te do tej pory znajdowano jedynie w zatłoczonych centrach gromad gwiazd, ale VFTS 682 znajduje się osobno, poza gromadą.

Powyższa sekwencja wideo zaczyna się od Drodze Mlecznej i jej dwóch małych sąsiednich galaktyk, Obłoków Magellana. Przybliżenie idzie w kierunku Wielkiego Obłoku Magellana i skupia się na ogromnym regionie formowania się gwiazd w obrębie Mgławicy Tarantula.

Finałowa sekwencja wykazuje bardzo szczegółowy obraz, zdobyty zarówno w świetle widzialnym i w podczerwieni. Widzimy gęstą gromadę gwiazd R 136 i bardzo błyszcząca, ale dziwnie samotną, gwiazdę VFTS 682. Film można tez oglądać w jakości HD."



"Kiedy Słońce pożre Ziemię.


Artystyczna wizja cyklu życia Słońca.
Rys. European Southern Observatory. Lic. CC-BY-SA 3.0
Ziemia zginie najpóźniej za pięć miliardów lat. Czy ludzkość zdoła znaleźć zapasowy dom?

Śmierć gwiazdy nie musi oznaczać całkowitego zniszczenia jej układu planetarnego, a przynajmniej nie wszystkich jego planet. Teleskop Keplera właśnie dostarczył na to dowodów, obserwując odległą o tysiące lat świetlnych od Ziemi gwiazdę KOI 55. Jest to tzw. gorący podkarzeł, czyli pozostałość po gwieździe podobnej kiedyś do naszego Słońca. Proces umierania KOI 55 rozpoczął się miliardy lat temu i teraz jest w końcowej fazie swojej ewolucji, czyli w trakcie przeobrażania się w niewielkiego, zimnego białego karła. Gwiazda ta była nieco większa od Słońca, zanim rozpoczął się proces jej wypalania, teraz skurczyła się do około jednej piątej wielkości Słońca i zgubiła ponad połowę masy


Spalone planety 

I nie byłoby w KOI 55 nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że wokół gwiazdy wciąż krążą dwie planety! Są mniej więcej wielkości Ziemi, mają twardy grunt i orbitują wokół gorącego podkarła niemal na granicy jego atmosfery. Ta obserwacja stanowi najmocniejsze jak dotychczas potwierdzenie teorii, że planety mogą przetrwać kataklizm, jakim jest śmierć macierzystej gwiazdy. Jak przypuszczają w jednym z ostatnich numerów „Nature” uczeni z University of California w Santa Cruz, te dwie planety dawniej musiały być gazowymi olbrzymami podobnymi do naszego Jowisza czy Saturna, które starzejąca się gwiazda pozbawiła otoczki gazowej, pozostawiając gołe kamienne jądro. 


Na obu planetach KOI 55 jest jednak zbyt gorąco, by mogło tam istnieć życie. Stanie się to możliwe, kiedy ich gwiazda jeszcze bardziej ostygnie i zmaleje. Jak przekonuje w kwietniowym „Astrophysical Journal Letters” astronom Eric Agol z University of Washington w Seattle, na takich niewielkich planetach, krążących wokół białych karłów, mogą panować temperatury pozwalające na obecność wody w stanie ciekłym, co jest uważane za niezbędny warunek powstania życia.


Na przyjaznym Marsie 

Astronomowie bacznie obserwują okolice KOI 55, bo podobny los czeka Układ Słoneczny. Ich zdaniem Ziemia i jej mieszkańcy zaczną odczuwać skutki starzenia się Słońca za miliard lat – wtedy nasza gwiazda stanie się gorętsza. Temperatury podniosą się na tyle, że prawdopodobnie uniemożliwią istnienie życia na Ziemi. Za to całkiem przyjazne dla organizmów warunki zapanują na odleglejszym od Słońca Marsie. Dziś jest zimny. Temperatura w dzień przekracza czasem na równiku20 stopni Celsjusza, lecz szybko spada i tuż po zachodzie Słońca wynosi minus 70 stopni C. To Mars może stać się pierwszym zapasowym domem dla ludzi.

Ziemscy emigranci będą mogli obserwować z niego zderzanie się naszej galaktyki z galaktyką Andromedy, co ma nastąpić za dwa miliardy lat. W przenikających się galaktykach będzie dochodziło do silnych procesów gwiazdotwórczych. Nie powinno to jednak wpłynąć na planety Układu Słonecznego – twierdzą uczeni z francuskiego Observatoire de Bordeaux i amerykańskiego Cornell University. – To zderzenie można porównać do przenikania się dwóch chmur, w których pojedyncze krople deszczu rozmieszczone są w odległości kilometrów od siebie. Ich spotkanie jest bardzo mało prawdopodobne – mówi Jerzy Rafalski z Planetarium w Toruniu.

Jedyna zmiana, do jakiej może dojść w wyniku zderzenia naszej galaktyki z Andromedą, to wyrzucenie Układu Słonecznego na rubieże nowej, wielkiej galaktyki, uważają uczeni z Harvard-Smithsonian Center for Astrophysics. – Można powiedzieć, że zostaniemy odesłani do domu spokojnej starości na wsi – śmieje się dr T.J. Cox, współautor badania.


Z olbrzyma w karła 

Dziś Układ Słoneczny znajduje się 25 tysięcy lat świetlnych od centrum galaktyki. Za 2-3 miliardy lat dystans ten zwiększy się do 100 tysięcy lat świetlnych. Wtedy jednak ludzkość będzie musiała stamtąd uciekać. Postępujący proces starzenia się naszej gwiazdy sprawi, że zacznie się ona powiększać i rozgrzewać. To spowoduje, że za 2-3 miliardy lat na Ziemi nie będzie już nawet śladu wody, a potem nasza planeta zacznie się topić i zamieni się w płynną kulę magmy. Wreszcie za 5 miliardów lat Słońce rozedmie się do gigantycznych rozmiarów tak, że jego zewnętrzne warstwy zaczną zahaczać o orbitę Ziemi. – To wyhamuje ruch naszej planety i sprawi, że zostanie ona pochłonięta przez gwiazdę – mówi Rafalski. Wtedy i Mars przestanie nadawać się do życia. Zapanują na nim bowiem temperatury dochodzące prawdopodobnie do 500 stopni Celsjusza.


Kiedy Ziemia będzie kończyła żywot, w Układzie Słonecznym pojawią się jednak nowe miejsca do życia. Prawdopodobnie całkiem przyjemnie zrobi się na księżycach Saturna i Jowisza: Europie, Enceladusie i Tytanie. Dzisiaj to nieprzyjazne światy, gdzie panuje temperatura poniżej minus 100 stopni Celsjusza. Jednak w miarę powiększania się Słońca obecny na nich lód wodny będzie się topił i zamieniał w ciepłe oceany. W takich warunkach może się rozwinąć życie.

– Te światy będą przeżywały ożywienie do czasu, kiedy na Słońcu rozpocznie się kolejny dramatyczny etap ewolucji – odrzucenie zewnętrznych warstw atmosfery i utworzenie mgławicy planetarnej – mówi Jerzy Rafalski. Potem nadejdzie śmierć. Wyrzucaniu materii słonecznej będzie bowiem towarzyszył niezwykle silny wiatr gwiezdny, czyli strumień napromieniowanych cząstek, który zabije życie na planetach i księżycach układu, a także zwieje grube na setki kilometrów atmosfery gazowych olbrzymów: Jowisza, Saturna i Urana, pozostawiając tylko ich nagie jądra, co dziś obserwujemy w układzie KOI 55.

Na tym etapie w Układzie Słonecznym znikną wszelkie przejawy życia. Może jednak nie na zawsze. Po kilkudziesięciu tysiącach lat mgławica rozproszy się w kosmosie, odsłaniając to, co z naszej gwiazdy pozostanie – białego karła wraz z resztkami krążących wokół niego największych planet. Orbita jednej z nich może się ustalić na tyle blisko małego i chłodnego Słońca, że znajdzie się w strefie zamieszkania. A wtedy być może z trwającego miliardy lat wygnania powrócą na nią ludzie."



"Wszechświat: Bardzo wielkie nic.


Galaktyka w gwiazdozbiorze Pieca. Astronomowie
 podejrzewają, że zawiera duże ilości
 ciemnej materii (fot. NASA)
Do niedawna istnienie ciemnej energii było tylko karkołomną hipotezą. Dziś mamy pierwsze dowody, że właśnie ta tajemnicza energia odpowiada za coraz szybsze rozszerzanie się wszechświata.

Nasz świat, Ziemia, Słońce i gwiazdy to tylko bardzo niewielka część wszechświata. Jego zdecydowana większość nie dość, że jest dla nas niewidzialna, to do dziś nie wiemy właściwie, czym jest. Mamy jakieś domysły na temat egzotycznej materii, nazwanej przez uczonych ciemną. Wszystkie wyliczenia dowodzą, że nasza materia wraz z ciemną materią to zaledwie 25 procent tego, z czego składa się kosmos. Gdzie kryje się reszta?

Część naukowców przypuszcza, że we wszechświecie dominuje dziś tak zwana tajemnicza ciemna energia, której istoty nie udało się dotychczas nikomu zgłębić. To ona sprawia, że kosmos coraz szybciej się rozszerza, a galaktyki uciekają od siebie w próżnię. Tyle wiadomo z dotychczasowych badań. Dopiero przed kilkoma tygodniami dr Tommaso Giannantonio z uniwersytetu w Monachium, Robert Crittenden z University of Plymouth i ich współpracownicy dostarczyli mocnych dowodów na istnienie ciemnej energii.

Na podstawie analizy mikrofalowego promieniowania tła – czyli bardzo starego, pochodzącego jeszcze z czasów tuż po Wielkiem Wybuchu promieniowania kosmicznego – ustalili, że ciemna energia wypełnia cały kosmos, a prawdopodobieństwo jej istnienia wynosi 99,996 procent.


Pędzące galaktyki 

Intensywne badania nad ciemną energią trwają od 14 lat. W 1998 r. dwa zespoły uczonych – The Supernova Cosmology Project, kierowany przez prof. Saula Perlmuttera z University of California w Berkeley, oraz australijski The High-z Supernova Search Team dr. Briana P. Schmidta i dr. Adama G. Riessa – dostarczyły dowodów na to, że wszechświat rozszerza się coraz szybciej, a stać za tym musi jakiś rodzaj energii, której jeszcze nie znamy ( za odkrycie zjawiska przyspieszonej ekspansji wszechświata zostali w zeszłym roku uhonorowani Nagrodą Nobla►. ).

Na trop tajemniczej energii uczeni wpadli, obserwując supernową Ia. Do powstania tego szczególnego typu gwiazd dochodzi w wyniku zderzenia dwóch białych karłów – zdegenerowanych gwiazd stanowiących ostatni etap życia gwiazd podobnych do naszego Słońca. Zderzenia białych karłów są jednymi z najsilniejszych eksplozji, do jakich dochodzi we wszechświecie, a – co ważniejsze – wszystkie osiągają identyczną jasność. Dlatego astronomowie mogą je traktować
jako swoiste punkty odniesienia, zwane świecami standardowymi, dzięki którym można precyzyjnie obliczyć odległość supernowej od Ziemi.

I właśnie podczas takich obliczeń astronomowie zaobserwowali coś, co ich zadziwiło, bo przeczyło wszystkiemu, czego nauczyli się w szkole i na uczelni. – Jeszcze w latach 90. XX w. obowiązywał model kosmologiczny, który zakładał, że wszechświat zaczął się gwałtownie rozszerzać tuż po Wielkim Wybuchu, a wraz z upływem czasu prędkość rozszerzania się zaczyna maleć pod wpływem sił grawitacji – mówi prof. Agnieszka Pollo z Uniwersytetu Jagiellońskiego i Narodowego Centrum Badań Jądrowych.

Zespół prof. Perlmuttera zobaczył jednak w teleskopach zupełnie coś innego. Wszechświat, zamiast rozszerzać się coraz wolniej, znacznie przyspieszył. Galaktyki oddalają się od siebie coraz szybciej, jakby rozpychała je jakaś niewidzialna siła. Tę siłę nazwano ciemną energią.


Einstein i stała kosmologiczna 

Choć dziś jesteśmy niemal pewni istnienia ciemnej energii, wciąż nie mamy pojęcia, czym ona może być. Co to za siła, która działa odwrotnie do siły grawitacji i niejako rozsadza wszechświat od środka? Poszukując odpowiedzi na to pytanie, uczeni zwrócili się w stronę badań Einsteina.

– Einstein niechcący przewidział istnienie ciemnej energii. Był on przekonany, że wszechświat jest statyczny, a więc wszystkie galaktyki i gwiazdy tkwią w tym samym miejscu we wszechświecie. Zmodyfikował swoją ogólną teorię, dodając do niej w obliczeniach element, który działałby jak dodatkowa energia – mówi prof. Andrzej Horzela z Instytutu Fizyki Jądrowej PAN. Tę energię, która miała zapewnić stabilność obiektom w kosmosie, nazwał stałą kosmologiczną. Nie miał jednak pojęcia, czym mogłaby ona być. – Na krótko przed śmiercią stwierdził jednak, że to była największa pomyłka jego życia i czegoś takiego jak stała kosmologiczna nie ma – mówi prof. Horzela.

Wówczas wydawało się, że zawyrokował słusznie, bo coraz bardziej zaawansowane obserwacje dowodziły, że wszechświat z pewnością nie jest statyczny, ale wciąż się rozszerza. Na długie lata zapomniano więc o stałej kosmologicznej. Jednak po odkryciu, że prędkość ucieczki galaktyk się zwiększa, stało się jasne, że we wszechświecie musi istnieć jakaś dodatkowa energia, która tę ucieczkę napędza. Wtedy przypomniano sobie o stałej kosmologicznej Einsteina i uznano, że być może stary mistrz miał jednak rację, choć sam w to nie wierzył. Z jednym zastrzeżeniem – wbrew temu, co twierdził Einstein, dodatkowa energia nie utrzymuje galaktyk w miejscu, ale sprawia, że nieustannie i coraz szybciej oddalają się one od siebie.

Niemal na sto procent wiemy zatem, że ciemna energia istnieje. Wciąż jednak nie mamy pojęcia, co jest jej istotą. Wielu astronomów skłania się ku przekonaniu, że to po prostu jakaś modyfikacja teorii grawitacji, która w wielkich skalach zaczyna działać odpychająco, a nie przyciągająco. Fizycy cząstek przypuszczają z kolei, że jest to jakiś rodzaj energii emitowanej przez próżnię. Nazwali ją nawet kwintesencją od nazwy, jaką Arystoteles nadał piątemu żywiołowi budującemu świat. Wobec tylu niewiadomych niektórzy naukowcy uważają, że ciemna energia nie istnieje, a rzekome dowody na jej obecność we wszechświecie to jedynie złudzenie optyczne.

Takiego zdania są uczeni z University of Oxford pod kierunkiem prof. Timothy’ego Cliftona. W 2008 r. przedstawili „teorię szwajcarskiego sera”. Mówi ona, że jeśli we wszechświecie znajdują się obszary o wyjątkowo małej koncentracji materii, zwane bąblami próżniowymi, tkwiący w nich obserwator będzie miał złudne wrażenie, że bardzo odległe od niego obiekty oddalają się coraz szybciej, podczas gdy w rzeczywistości poruszają się ruchem jednostajnym. Z tego zaś wynika, że ciemna energia ich nie przyspiesza, czyli po prostu jej nie ma.

Na razie jednak nikt nie stwierdził istnienia bąbli próżniowych. – Już Einstein sformułował tzw. zasadę kosmologiczną, zgodnie z którą wszechświat jest wszędzie mniej więcej taki sam i nie ma w nim żadnego wyjątkowego miejsca. Do tej pory wszystkie obserwacje potwierdzają to założenie, choć oczywiście może być ono błędne – twierdzi prof. Pollo. Na przykład uczeni z University of British Columbia przeanalizowali w tym roku dostępne dane o materii w dalekim kosmosie i nie znaleźli żadnych śladów istnienia bąbli próżniowych. Przeciwnie, pomiary mikrofalowego promieniowania tła z całego kosmosu dowodzą, że w wielkich kosmicznych skalach materia jest wszędzie rozłożona podobnie.

Teorię wszechświata bez ciemnej energii przedstawili także astrofizycy z Universidad Complutense de Madrid, dr Jose Beltrán Jiménez oraz dr Antonio L. Maroto. Ich zdaniem energia ta to pewien typ siły elektromagnetycznej, a ściślej mówiąc, ogromnie długiej fali światła, dłuższej niż obserwowalny wszechświat, przez co nie jest ona ani widzialna, ani rejestrowana przez stworzone przez człowieka urządzenia. Ten wyjątkowy typ fali świetlnej powstał tuż po Wielkim Wybuchu i od tamtej pory nieustająco jest obecny w kosmicznej próżni. Wywołuje pole magnetyczne, które może przeciwdziałać siłom grawitacji. Dlatego uczeni nazwali tę teorię ciemnym magnetyzmem.

Jednak niezależnie od tego, jakiego rodzaju siła czy energia napędza wszechświat, dziś wiemy, że najprawdopodobniej nigdy nie przestanie działać. Kosmos przez miliardy lat będzie się nieustannie rozszerzał, coraz szybciej i szybciej. – W końcu materia rozproszy się w nim tak, że ustaną wszelkie procesy świadczące o rozwijaniu się kosmosu, na przykład formowanie wielkoskalowych struktur galaktyk – mówi prof. Pollo. Pierwsze oznaki tych procesów już widać, bo galaktyki ulegają coraz większemu rozproszeniu. W kosmosie występuje też coraz mniej skupisk materii, z których mogłyby się tworzyć nowe gwiazdy. Dziś rodzi się więc o wiele mniej gwiazd niż jeszcze kilka miliardów lat temu.

Przyszłość rysuje się zatem czarno. Dosłownie i w przenośni. – Już za kilkaset miliardów lat wszechświat będzie zimną i pustą przestrzenią wypełnioną ciemną energią. Galaktyki rozproszą się, gwiazdy zgasną – mówi prof. Pollo. Wypisz wymaluj – piekło."



"Tak wygląda najdalszy kosmos.


Zdjęcie pokazujące najdalszy kosmos
 wykonane przez teleskop Hubble'a źródło: NASA
Teleskop Hubble’a wykonał ‘najgłębsze’ zdjęcie nocnego nieba. Pokazuje obiekty sprzed 13 miliardów lat.

Na zaprezentowanej przez astronomów z zespołu teleskopu Hubble’a fotografii z 25 września widać ponad 5,500 nowych galaktyk i gwiezdnych mgławic. Obiekty te powstały wkrótce po Wielkim Wybuchu, który dał początek znanemu wszechświatowi.

Zdjęcie wykonano w technologii eXtreme Deep Field, czyli przez nałożenie na siebie setek fotografii tego samego fragmentu kosmosu. Naukowcy kierowali oko teleskopu Hubble'a na konkretny fragment nieba 50 razy w ciągu ostatniej dekady, co w rezultacie dało rekordowe 2 miliony sekund ekspozycji. Dzięki temu najdalsze widoczne obiekty widoczne na zdjęciu mają 13,25 mld lat, tylko o 500 milionów mniej niż sam wszechświat.

Zdjęcie pokazujące obszar badany przez teleskop Hubble'a (w prostokącie oznaczonym XDF). Księżyc widoczny dla porównania skali. fot. NASA

Efekt? Na zdjęciu widać mały fragment nocnego nieba z różnokolorowym zbiorem galaktyk, gwiazd i innych obiektów - Jesteśmy w stanie zobaczyć na nim jak wyglądał wszechświat na samym początku jego istnienia. Dlatego to nie jest zwykła fotografia, to podróż w czasie o 13 mld lat wstecz – mówi dr Krzysztof Ziołkowski z Centrum Badań Kosmosu Polskiej Akademii Nauk.

Ze zdjęcia można wyczytać, że kosmos w przeszłości był o wiele bardziej niebezpiecznym miejscem niż dzisiaj. Galaktyki były znacznie bliżej siebie, zderzały się ze sobą, łączyły lub rozdzielały. Na fotografii widać już galaktyki spiralne, ale i starsze czerwonawe obłoki tworzących się gwiazd. 
- W przyszłości astronomowie będą w stanie sięgnąć jeszcze dalej. Samego Wielkiego Wybuchu jednak nie zobaczymy, bo nie pozwalają na to prawa fizyki – mówi dr Ziołkowski. No chyba, że znajdzie się geniusz, który odkryje jak to zrobić.




"Jak i kiedy skończy żywot Międzynarodowa Stacja Kosmiczna.


Międzynarodowa stacja kosmiczna
 sfotografowana z pokładu promu Discovery. Fot. PAP
Budowana przez 13 lat Międzynarodowa Stacja Kosmiczna (ISS) zostanie sprowadzona z orbity i spadnie, w sposób kontrolowany, do Pacyfiku w 2020 r.

Nastąpi to wtedy gdy program badań zostanie zrealizowany i stacja przestanie już być potrzebna. Plan zakończenia eksploatacji stacji ISS ma na celu zapobieżenie przekształcenia się jej w niebezpieczny kosmiczny złom - powiedział w środę zastępca szefa Rosyjskiej Agencji Kosmicznej Witalij Dawidow.

Pierwotnie zakładano, że stacja spadnie do oceanu już w 2015 r. Jednak niedawno Stany Zjednoczone postanowiły przedłużyć okres jej eksploatacji do roku 2020, a być może nawet dłużej.

Stacja krąży na niskiej orbicie okołoziemskiej na wysokości od 278 (perigeum) do 460 km (apogeum) i wykonuje codziennie 15,7 okrążeń Ziemi. Jest, jak dotychczas, największym obiektem umieszczonym przez człowieka na orbicie okołoziemskiej. Może w niej przebywać jednocześnie do sześciu osób. W sprzyjających warunkach stację można dostrzec gołym okiem.

Stacja ISS składa się obecnie z ponad 12 modułów zbudowanych przez USA, Rosję, Kanadę, Japonię i Europejską Agencję Kosmiczną. Rosja zatopiła swoją stację kosmiczną Mir w Pacyfiku w roku 2001, po 15 latach użytkowania. Pierwsza amerykańska stacja orbitalna Skylab spadła z orbity w roku 1979 po 6 latach służby."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz